Witajcie piękne :)
Dziś zgodnie z obietnicą mam dla Was recenzję podkładu marki Pierre Rene - Skin Balance :) Zakupiłam je już dawno, zanim jeszcze dowiedziałam się o samym konkursie na ambasadorkę, także uważam, że mam już podstawy, aby napisać o nich słów kilka. Zapraszam!
Skin Balance weszły z hukiem w blogosferę i chyba cały czas wywołują sporo emocji :) Przede wszystkim wiele dziewczyn okrzyknęło je lepszym Colorstayem, bądź na równi z Revlonem. Ja sama kusiłam się na nie ze względu na obiecujące opinie. Potrzebowałam podkładów do mojego pierwszego wizażowego kufra, a te wydawały się dobrym wyborem - nie drogie, z przyjemną gamą kolorystyczną, kryjące i trwałe. Nie chciałam też inwestować w Revlona, którego po prostu nie znoszę. Co z tego wynikło i czy podkłady te nadają się do profesjonalnego użytku?
Posiadam 3 odcienie - numer 20 Champagne, 23 Nude i 26 Bronze. Trzy stopnie koloru umożliwiają mi pracę z większością cer, dzięki możliwości mieszania poszczególnych podkładów. Za 30 ml zapłacimy około 21 złotych, co wydaje się ceną całkiem niską. Dostępne są na stronie Pierre Rene, jak i w drogeriach Natura lub mniejszych, niesieciowych lokalach.
Na samym początku zetknęłam się z opakowaniem. Nie jest złe, na pewno po zmianie szaty graficznej wygląda przyjemniej dla oka. Butelki są szklane, z grubego szkła, co czyni je ciężkim - plus to stabilność i większa wytrzymałość, minus to z pewnością dodatkowe gramy do dźwigania - to właśnie wszelkie podkłady są zawsze najcięższym elementem w moim kufrze :P Na zaplombowanym opakowaniu widnieją wszystkie informacje - skład, opis w języku angielskim, producent i data ważności. Numer odcienia znajduje się jedynie na części plomby, która zostaje z opakowaniem - dla mnie to mały minus, bo gdy naklejka się odklei, zostajemy z zagadkowym odcieniem - a przez szkło wszystkie wyglądają bardzo podobnie ;)
Zakrętka zabezpieczająca pompkę jest wykonana z masywnego plastiku, mocno siedząca na gwincie. Podoba mi się to, bo nie łatwo jest ją uszkodzić, u mnie nawet nie uległa zarysowaniu. Plus, bo nienawidzę, jak zatyczka odpada mi od opakowania. Sama pompka działa bez zarzutów. Można nią dozować dowolną ilość produktu, pod tym względem jest wygodna. Jedynie łatwo jest ją ubrudzić wylewającym się produktem. Czasem całe opakowanie można niechcący usyfić, niestety podkład bardzo wyróżnia się na ciemnym tle :) U mnie częste czyszczenie buteleczek to mus!
Tak prezentują się poszczególnie odcienie na swatchu :) Pierwsze zdjęcie to świeżo wypompowane ciapki, następnie lekko rozprowadzone palcem, na końcu zaś roztarte na przedramieniu. Jak widać, wszystkie 3 podkłady mają przyjemne odcienie. Numer 20 to taki bardzo neutralny beż, bez różowych tonów, może z odrobiną żółci. Numer 23 jest ciemniejszy i może lekko wpadać w pomarańczowe tony. Numer 26 jest pięknie chłodny, na prawdę ciekawy kolor - używam go do przyciemniania lub konturowania twarzy.
Kolory przedstawiają się fajnie, ale jak wygląda sprawa z efektem na twarzy? Tutaj mam pewien zgrzyt. O ile z odcieniem 23 czy 23+20 pracuje mi się dobrze, o tyle najjaśniejszy podkład nałożony solo... po prostu sprawia sporo problemów. Na początku myślałam, że po prostu moja cera nie lubi się z tym podkładem (używam najjaśniejszego), ale przy malowaniu innych dziewczyn również występuje ten problem. Niektóre cery znoszą go lepiej, niektóre gorzej (ważne jest przygotowanie skóry), ale na pewno wypada słabo w porównaniu do ciemniejszych kolorów. Można to chociażby zauważyć na swatchu - struktura po rozsmarowaniu jest nierówna, widać prześwity. Wydaje mi się, że podkłady o jasnym pigmencie ogólnie są cięższe w obsłudze.
Jeżeli chodzi o klientki - jestem zadowolona (o ile nie nakładam numeru 20 solo na nieprzygotowaną skórę :P). Podkład ładnie się rozprowadza, a nakładam go gąbeczką lateksową lub opuszkami palców. Kryje w stopniu dobrym, na pewno nie zastąpi korektora - ujednolici jednak cerę, zakryje naczynka i mniejsze wypryski. Ciemniejsze kolory na prawdę ładnie wyglądają na skórze, mają gładkie, satynowe wykończenie. Podkład ten nie zastyga od razu, ale po pewnym czasie - jest wtedy nie do ruszenia. Nie daje stu procentowego matu, ale jak ktoś nie lubi pudrów, to i tak będzie zadowolony.
|
U siebie stempluje flat topem lub rozcieram języczkiem, u klientek stosuje gąbeczki lateksowe. |
Jeżeli chodzi o mnie - stosuje numer 20. I nie lubię go, gdybym miała oceniać go tylko na podstawie swojej cery, to dostałby bardzo niską notę. Najgorsza jest dla mnie aplikacja, podkład smuży się przeraźliwie, nie chce wtopić z cerą i podkreśla wszelkie suche skóry. Tworzy po prostu brzydką warstwę, o nieciekawym wykończeniu. Krycie jest słabe, żeby jakoś zakryć i wyrównać koloryt, musiałabym nakładać mniej więcej 3 warstwy = okropna maska. Po przypudrowaniu jakoś daję radę i wygląda ciut lepiej, ale i tak jest źle. No po prostu... jakbym stosowała inny produkt. Albo mi się wydaję, albo na prawdę numer 20 sporo odstaje od reszty.
Ale pokaże Wam, jak to wygląda. Najpierw moja cera bez podkładu - uwaga, mam syfową apokalipsę.
Następnie - jedna, cienka warstwa rozprowadzona pędzlem języczkowym:
Dwie warstwy:
Dokładam korektor pod oczy oraz na poszczególne zaczerwienienia:
Numerem 26 konturuje twarz - jak widać nawet na bardzo bladej osobie daje radę i można stopniować efekt :)
Ostatni etap - dołożyłam puder sypki My Secret:
Jak widać wyżej - aby uzyskać efekt mnie zadowalający, muszę nałożyć dwie warstwy podkładu o wątpliwym rozprowadzeniu+korektor+puder. W efekcie zyskuję jako tako zakrytą cerę i mega maskę. Dla porównania - stosując Annabelle Minerals nakładam dwie cieniutkie warstwy podkładu, ten sam podkład potem punktowo jako korektor i puder na strefę T. Mam mniej na twarzy, a wszystko bardziej zakryte i naturalnie wyglądające. No po prostu... nie.
Ale, Skin Balance ma niewątpliwie pewne zalety, których brak moim minerałom. Na prawdę warto zwrócić uwagę na trwałość. O ile na mojej cerze podkłady zaczynają zanikać po uwaga - 3 godzinach - to Pierre Rene trzyma się do demakijażu. I cały czas wygląda tak samo dobrze. No, może nie dobrze, bo mam maskę, ale w takim samym stanie. Po prostu po aplikacji zastyga i ani go rusz. To go ratuje :)
Więc co tak na prawdę mogę stwierdzić o tym podkładzie? Do kufra - tak. Sprawdza się dobrze, numer 20 i 23 pasuje większości klientek. Miło się rozprowadza, kryje i co ważne - trwałość wygrywa wszystko :D Jednak musicie uważać na najjaśniejszy odcień - dla mnie po prostu odstaje jakościowo pod względem rozprowadzania i krycia. Na mojej cerze widać to ekstremalnie, ale czasem widzę też to na twarzach dziewczyn, które maluje, że ma z tym problemy. Co innego odcienie ciemniejsze - tam zawsze w 100 % jestem zadowolona. Czy porównam go do Revlona? Nie, bo Revlona nie używałam chyba 1000 lat i go nie lubię :P
Czy polecam - moim zdaniem warto spróbować, bo podkład ma potencjał stać się waszym KWC. Albo wręcz przeciwnie - znielubicie go ;)
Plusy: Kolory, cena, krycie, trwałość, wykończenie, nie zapycha
Minusy: Wykończenie i krycie (numer 20), dostępność
Moja ocena: Dla mnie 2/5, dla mnie jako wizażystki (na innych) : 4/5
Przykładowe makijaże:
Znacie Skin Balance? Co o nim myślicie? A jeżeli nie - planujecie zakup?