Witajcie dziewczyny :)
Na wstępie dziękuję za ciepłe przyjęcie na YT :) Wasze komentarze sprawiły mi radość i choć zdaje sobie sprawę, że idealnie nie jest (a raczej sporo brakuje nawet do 'poprawności'), to takie słowa dodają otuchy i motywacji :) Nie wiem jeszcze, czy to forma odpowiednia dla mnie. Myślę, że pojawi się jeszcze parę moich vlogów i zobaczymy, jak to się potoczy ;)
Oczywiście blogspot to jednak wciąż moja główna baza i blog pozostanie najważniejszym miejscem :D
Dziś mam dla Was recenzję kolejnych kolorów konturówek Golden Rose. Jakiś czas temu pisałam o moich dwóch pierwszych sztukach. Byłam z nich na tyle zadowolona, że bez wahania nabyłam kolejne kredki. Używam już ich od dłuższego czasu i stwierdziłam, że warto o nich też skrobnąć słów kilka - bo jednak zauważyłam, że co kolor, to różnica. Zaopatrzyłam się też w dwie sztuki z innej serii.
Do moich zbiorów trafiły dwie kredki z serii Golden Rose (tak po prostu) i kolejna z kolekcji Classic. Czarne Golden Rose kosztują według firmowego sklepu internetowego 7.90, zaś Classic - 4.90. Różnica w cenie niby duża, ale mimo tego koszt i tak znikomy :D Kolory, które trafiły do mojego kufra to 203 i 231 (GR) oraz 308 (Classic).
Numer 308 pochodzi z tej samej kolekcji, co moje dwie pierwsze kredki KLIK. Tym razem zdecydowałam się na jasny róż w stylu Barbie. Po pierwszym użyciu zauważyłam, że dodatkowo zatopione są w nim mikroskopijne, srebrne drobinki. Dość kiczowate połączenie, na szczęście na ustach dodatki są niewidoczne. Sztyft nie różni się właściwościami od poprzednio opisywanych sztuk - nie jest miękki, ale też nie twardy. Całkiem nieźle napigmentowany i nie trzeba się siłować, żeby ładne wyrysować usta i wypełnić środek. Idealnie sprawdza się na co dzień, szczególnie jeżeli w takich kolorach Wam do twarzy. Trwałość jest całkiem niezła, na pewno parę godzin wytrzyma, jeżeli nie będziecie pić czy jeść. Przy spożywaniu może zejść trochę szybciej i polecam kontrolować stan ust, ponieważ może się zdarzyć, że zostaniecie z samym obrysem ;)
Kredki Golden Rose (czarne) są trochę droższe, ale jakościowo wcale nie prezentują diametralnie wyższego poziomu. W przeciwieństwie do serii Classic, tutaj zauważyłam spore powiązanie między kolorem, a tym, co kredka sobą reprezentuje. To może być dość denerwujące, bo nigdy nie wiadomo, czy wymarzony kolor sprosta naszym oczekiwaniom ;)
Wczoraj miałyście okazję zobaczyć pierwszą z nich, numer 203. To piękny, ciemny odcień różu zmieszanego z fioletem, mocno rozbielona jagoda. Wspaniale się prezentuje ze stonowanym makijażem oczu, z takimi ustami na pewno zostaniemy zauważone ;) Niestety właściwości tej kredki są dla mnie zagadką, bo właściwie tuż po kupnie spisałam ją na straty - co wpędziło mnie w smutek, bo żywiłam wielką nadzieję co do tego pięknego odcienia. Kredka na samym początku była niesamowicie twarda. Aby zostawić pigment na skórze trzeba było mocno trzeć sztyftem i jej powierzchnię, a mówię tu o dłoniach - usta z reguły są delikatniejsze i nałożenie jej to była tortura. Myślałam, że to kwestia stwardnienia początku wkładu, dlatego postanowiłam zatemperować początek. I to był kolejny mały błąd, bowiem kredka była nieźle połamana w środku, a drewno, w które obleczony jest sztyft jest tak kruche, że przy każdym ruchu temperówki odpadała połowa 'ścianki'. Skończyło się na tym, że zostało mi 1/3 długości pierwotnej kredki i pożegnałam się z nią na kilka tygodni. Ostatnio jednak temat powrócił - i cud! Nagle dała się używać, a pigmentacja jest na tyle dobra, że bez problemu mogę pomalować nią usta. Nie wiem, może inne kredki urządziły sobie z nią pogadankę, ale ile nerwów przy niej straciłam, to wiem tylko ja. Niestety, jednej wady się nie pozbyła, mianowicie niesamowicie podkreśla suche skórki i wszelkie nierówności. Wtedy po prostu roluje się na ustach i zostawia takie nieciekawe farfocle. Dość denerwujące, na całe szczęście z daleka tego nie widać. Przykład możecie zobaczyć na swatchu - taki przedsmak paproszków.
Kolor 231 to piękna, chłodna czerwień - istny karmin. Na stronie widzę jednak, że numeracja skończyła się na 230, więc nie mogę Wam pokazać jak wygląda na wzorniku ze strony ;) W przeciwieństwie do jagodowej siostry, czerwieni nie mam do zarzucenia nic, zarówno pod względem koloru, jak i właściwości. Porównując je obie, mogłabym orzec, że to kredki z dwóch zupełnie innych półek. Czerwień pozornie posiada twardy wkład. Jednak jest na tyle gładki/kremowy i świetnie napigmentowany, że wystarczy jedno muśnięcie, aby pokryć produktem skórę. Nie polecam jednak nakładać go zbyt grubą warstwą, bo tworzy nieestetyczną skorupkę, ale to dotyczy się wszystkich trzech sztuk. Na osobna wzmiankę zasługuje trwałość tego kosmetyku. Przykładowo dziś nałożyłam go do pracy. Trwał od porannego malowania - czyli około 9 rano - do 16, kiedy wróciłam do domu. W międzyczasie jadłam, piłam, piłam ciepłe napoje, sporo mówiłam, a nawet specjalnie 'ciamkałam' usta, bo wydawało mi się, że mam je za intensywne :D A kredka trwała i trwała i gdy przyszłam do domu usta nadal były nią równo pokryte i intensywnie czerwone. To lubię!
Tym razem ciężko mi wyrazić jasną o klarowną opinię zbiorczą, bo jeżeli przeczytałyście notkę, to wiecie, że kolory wypadają różnie. Jedynie seria Classic trzyma równy poziom, droższe czarne Golden Rose różnią się od siebie w zależności od koloru. To, co mogę powiedzieć o nich wspólnie, to na pewno to, że bardzo ważne jest przygotowanie warg przed nałożeniem kredki. Jako, że ich formuła jest sucha, mogą podkreślać wszelkie nierówności, a nawet rolować się na suchych skórkach. Dlatego niestety nie mogłam Wam pokazać swatchy na ustach w przybliżeniu, zima i Locacid robią swoje. Na pewno plusem jest również świetna trwałość, o wiele lepsza niż w przypadku wszelkich pomadek, jak i cena i wybór kolorów. Moim zdaniem - warto nawet wypróbować, bo biją na głowę wiele dostępnym konturówek (chociażby lubiane od Essence). Jeżeli macie w portfelu wolne 5-10 złotych, a jakiś kolor wpadł Wam w oko... bierzcie!
Lubicie matowy efekt na ustach? Ciekawa jestem nowych pomadek Golden Rose, w internetach krąży już wiele pochlebnych recenzji :)
Ja mam kilka sztuk z serii Emilly i są całkiem fajne.
OdpowiedzUsuńZa to z Classics czekają na mnie u koleżanki. Nie mogę się doczekać ich!
Emilly też miałam, jakościowo wypadała bardzo dobrze, ale kolor miała zdecydowanie za ciemny dla mnie :D
UsuńMiałam konturówkę do ust z serii Classics, ale jakoś nie widziałam różnicy w trwałości, jakości makijazu ust, więc powędrowała w świat. Jeśli chodzi o kredki do oczu to jestem wielką fanką kredek żelowych i od ponad 2 lat jestem tylko im wierna! :)
OdpowiedzUsuńpróbowałaś nakładać konturówkę na całe usta? Wtedy makijaż jest nietykalny :D W tradycyjnej roli nawet nie wiem, jak się sprawdzają :D
Usuńsuper:)
OdpowiedzUsuńnr 308 <3
OdpowiedzUsuńNie mam żadnej. Ale pięknie wyglądaja na ustach - szczególnie fuksja :) pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuń203 piękny kolor :)
OdpowiedzUsuńPrzecudne te kredki :)
OdpowiedzUsuńMiałam ten sam problem z 203 i zniechęciłam się do czarnej wersji, a na stoisku w moim mieście jest ich największy wybór :P Ale też stał się cud (myślałam, że to przez nakładanie jej na balsam), jednakże dobrze wiedzieć, że czerwień się tak nie zachowuje, jest nadzieja, że inne będą lepsze :D
OdpowiedzUsuń