Cześć dziewczyny :)
Już jakiś czas temu Born Pretty Store zaproponowało mi po raz kolejny wypróbowanie produktów z ich sklepu internetowego. Ponieważ w większości byłam zadowolona z otrzymanych przedmiotów, ponownie zgodziłam się na współpracę. Moją szczególną uwagę zwróciły Oval Brushes, czyli pędzle-szczotki do twarzy :D Wtedy akurat rozpoczął się mocniejszy boom i chciałam wypróbować, czy gra rzeczywiście warta jest świeczki. Ciekawe? Zapraszam na recenzję :)
Nie jest to moje pierwsze spotkanie ze szczotkami. Swoją pierwszą sztukę zamówiłam jakoś na początku roku z Aliexpress. Nie mogę jednak powiedzieć, że byłam z niego zadowolona, dlatego ciekawiło mnie, jak wypadną egzemplarze z drugiego 'chińczyka'.
Od razu zaznaczam - pędzle z Born Pretty to opcja budżetowa - komplet 10 pędzli kosztuje 14-20$, nie ma więc mowy o wspaniałej jakości z najwyżej półki. Mimo wszystko uważam, że taka ciekawostka jest warta wypróbowania, szczególnie że nie zrujnuje naszej kieszeni.
Komplety trafiły do mnie w sumie dwa - jeden ze zdjęcia powyżej, gdzie jak wspomniałam znajduje się 10 sztuk. Drugi zawierał tylko 4 pędzle i o nim wspomnę pod koniec notki :)
Na początku najfajniejsze, czyli wielkie pędzlo - szczoty :D W sumie w zestawie jest 5 tradycyjnych owali. Większość nadaje się do pudru/podkładu, jedynie ostatnia - najmniejsza sztuka lepiej zgra się z korektorem. Używałam w sumie całej piątki zarówno do sypkich jak i płynnych produktów. Największa szczota najlepiej sprawdzała się do pudru, druga z kolei - do pokładu mineralnego. Dwie kolejne swoim rozmiarem i gęstością sprawowały się przy produktach płynnych. Były odpowiednio duże, żeby wygodnie rozprowadzać ten typ produktu na twarzy, ale jednocześnie kontrola podkładu na buzi nie była zaburzona. Używałam ich również do nakładania i rozcierania bronzera, gdzie sprawdziły się bardzo dobrze - szczególnie tym w kremie.
Włosie jest niesamowicie gęste, ale na tyle miękkie i odpowiednio zwarte, że nie ma problemu z komfortem nakładania kosmetyków. Przy rozcieraniu nie trzemy pędzlami jak pumeksem (co przytrafia się w tego typu chińczykach, o czym potem), raczej porównałabym to z dobrym jakościowo i zwartym kabuki.
Co do samego efektu, wszystko zależy od typu podkładu i naszych oczekiwań. Jako fanka wklepywania nie do końca byłam zadowolona z wykończenia płynnych produktów. Trzeba było się trochę namęczyć, żeby pozbyć się każdej smużki. Na pewno jest to łatwiejsze w przypadku tych pędzli, niż np. używając flat topa, jednak ja jestem wierna gąbeczkom i stemplowaniu :P Co ważne - tutaj stemplowanie ze względu na kształt jest prawie niemożliwe.
Inna sprawa ma się z produktami sypkimi, które z reguły wcieramy w twarz kolistymi ruchami (mówię o np. podkładach mineralnych). Pędzle bardzo dobrze radzą sobie z tym zadaniem. Wystarczy kilka ruchów wielką szczotą, żeby omieść całą twarz :D Wykończenie jest naturalne, nie uzyskamy nimi krycia jak w przypadku flat topów. Pochłaniają też trochę więcej produktu, niż moje inne pędzle (ze względu na gęstość) jednak wtarty nimi proszek trzyma się cery zadziwiająco lepiej. Ot, coś za coś :)
Najmniejszy owal do korektora średnio sprawuje się pod okiem, ale w tych okolicach bardziej stawiałabym na wklepywanie, niż rozcieranie. Lepiej radzi sobie z okolicami nosa czy łuku brwiowego - świetnie rozciera korektor, którym wyrównuję granice swoich brwi.
Wśród tej piątki występuje jedna wspólna wada - cienkie i giętkie szyjki. No nie ma mowy, żeby porządnie wcierać podkład, trzymając tylko za rączkę - całość za bardzo się odgina :P Zalecane jest przytrzymanie jednocześnie za główkę, żeby ta spektakularnie nie odłamała się od reszty.
Teraz przechodzimy w sumie bardziej do pędzli - ciekawostek, niż ułatwiających makijaż akcesoriów :P Na początek wąskie trio, czyli pędzelki grzebyczki. Widziałam, że dziewczyny używają ich do konturowania, zaznaczania brwi czy rysowania kresek. No way :D O ile rzeczywiście można nimi nałożyć precyzyjnie mokry bronzer (np po bokach nosa) to na jakieś bardziej precyzyjne akcje są zbyt zwichrowane :P Póki co leżą i się kurzą, być może przy jakiś bardziej artystycznych makijażach znajdę dla nich zastosowanie.
Dwa ostatnie pypcie - równie przydatne jak powyższe. Jeden ścięty na płasko, drugi zaokrąglony. Szczerze powiedziawszy, gdyby włosie było ciut krótsze i gęstsze (bo te jako jedyne są dosyć rzadkie) to nadawałyby się np. do malowania ust. Niestety rzeczywistość wygląda inaczej i pędzelki są za słabej jakości, żeby jakkolwiek mogłyby się przydać. Plus - szyjki są stabilne :P
Na Born Pretty dostępny był też drugi zestaw - w sumie 4 sztuki (dwa najmniejsze owale + mały grzebyk + płaski pypeć). Koszt był niski (jakoś 3-5 $), więc zestaw idealnie nadawał się do wypróbowania. Same szczotki są warte polecenia, pypciami można zawsze czyścić przestrzenie między klawiaturą :P
Niestety nie wiem czemu zestawów obecnie nie ma na stronie - postaram się jak najszybciej napisać do sklepu z zapytaniem, czy wrócą i kiedy to się stanie.
Ostatnia ciekawostka na dzisiaj - porównanie pędzla z Born Pretty (prawy) z tym z Aliexpres (po lewej). Obydwa są mniej więcej takiej samej średnicy. Nie różnią się też rączką. Największą różnice robi włosie. To w Aliexpress jest tak gęste, zbite i krótkie, że nie ma mowy o jakimkolwiek komforcie używania, nie mówiąc o efekcie. To z Born Pretty to zupełnie inna liga - gęste, ale z umiarem, miękkie i odpowiedniej długości. Niby chińczyk, a jednak różnice są :)
Werdykt? Oceńcie same. Moim zdaniem w tej cenie warto, chociażby dla pierwszych 5ciu pędzli i zaspokojenia ciekawości. Jeżeli jesteście fankami rozcierania i wcierania - sprawdzą się idealnie :D Jeżeli używacie podkładów mineralnych - zaryzykujcie. Jeżeli lubicie wklepywać pokład - zostańcie przy gąbeczkach :P Ale możecie zawsze wziąć jeden czy dwa do bronzera :D
Czasami kusi, żeby je zamówić, ale mimo wszystko takie szczoty to chyba nie moja bajka. Na razie wystarczą mi moje pędzle glambrush, o które niedawno rozszerzyłam kolekcję. P.s. Szykujesz może jakieś makijaże halloweenowe? 😊
OdpowiedzUsuńCoś planowałam, ale jak zwykle czasowo nie wyszło :D
Usuń