Witajcie :)
Dziś mam dla Was obiecany już dawno post odnośnie bronzerów, a dokładniej porównanie egzemplarzy, które aktualnie posiadam. Być może pomoże Wam to wybrać coś dla siebie, na pewno wskażę tez najlepsze wybory pod względem ekonomicznym, użytkowym, a także coś dla początkujących w konturowaniu. Zapraszam!
Zacznijmy od samego początku. Pudry brązujące (bronzery, brązery) mają tak na prawdę dwa główne zadania. Pierwsze z nich to nadanie sztucznej opalenizny samym makijażem, drugie to pomoc przy wykonturowaniu twarzy - mają optycznym złudzeniem schować to, co niepotrzebne. Ponieważ pierwsza opcja u mnie z automatu odpada, w swoim porównaniu skupie się na tej drugiej. Konturowanie twarzy potrafi zdziałać cuda, jeżeli tylko wiemy, jak dobrze się nim posłużyć. Będę szczera, jest to ścieżka wymagająca praktyki i poznania dokładnie swojej twarzy. Nie od razu musi nam to wychodzić, ale nie ma się co zrażać :) W końcu praktyka czyni mistrza.
Z biegiem czasu uzbierało mi się trochę bronzerów, dziś przedstawię Wam porównanie, w które wliczam tylko te prasowane egzemplarze (bo mam jeszcze kilka mineralnych). Od lewej - KOBO Matt Bronzing & Contouring Powder, Inglot HD 505, MIYO Sun Kissed oraz Glazel Mineral Rouge nr 13.
Zaczynając od najnowszego nabytku - przedstawiam bronzer od KOBO. Puder o numerze 308 i nazwie Sahara Sand zamknięty jest w przezroczystym, chyba charakterystycznym dla KOBO opakowaniu. Mieści się go tam 9 gram i kosztuje 19,99 zł. Dostępność - drogerie Natura.
Ten produkt od jakiegoś czasu zatrząsł delikatnie blogosferą. Wzbudził sobą zainteresowanie głównie chyba przez matowy efekt i dość przyjazny, chłodny kolor. Na pewno nie zrobimy sobie nim krzywdy - mimo roli bronzera, jest on bardzo jasny, osoby o średniej karnacji mogą być rozczarowane - puder jest też delikatny i nie wyczarujemy nim mocniejszego efektu. Na pewno to świetny wybór dla początkujących osób - efekt jest łatwy do stopniowania i nie można sobie nim wyrządzić krzywdy. Mat sprzyja też naturalnemu wykończeniu. Jednak jeśli jesteście ciemniejsze niż Revlon Colorstay Buff - nie macie tutaj co szukać.
Po za tym bronzer ma przyjemną konsystencję, łatwo rozprowadza się pędzlem i nie zbiera nieestetycznie w załamaniach/na niedoskonałościach. Słyszałam posty o pyleniu - u mnie nie dzieje się nic takiego. Trochę jednak irytują mnie jaśniejsze grudki zbitego pigmentu, zawsze mam wtedy wrażenie, że z kosmetykiem jest coś nie tak.
Kolejny do oceny jest puder Inglot HD 505. Wypuszczony razem z 4rema braćmi, tworzy komplet do profesjonalnego modelowania twarzy. W wyprasce mamy 5,5 gram za cenę 29 zł, co czyni go najdroższym w zestawieniu. Dostępność - stoiska i salony Inglot (oraz www).
Najchłodniejszy w całym zestawieniu, jednocześnie mam wrażenie, że najmniej wydajny. Poznałam go jeszcze jako pracownica Inglota - byłam zadowolona, że firma wypuściła w końcu produkt do profesjonalnego konturowania - wszystkie inne bronzery były zbyt ciepłe lub zbyt błyszczące. Tutaj mamy raczej satynę, ale tworzy ona naturalny efekt i pozwala na lepsze rozprowadzanie się produktu na policzku. Kolor 505 jest moim zdaniem najbardziej uniwersalny, choć może być za jasny dla karnacji śniadych i zbyt zimny dla mocno ciepłych dziewczyn. Pasuje jednak 90% kobiet, których zdążyłam nim wymalować - a trochę się przewinęło ;) Wystarczy odrobina do uzyskania widocznego efektu, choć wiadomo, że cień można jeszcze mocniej pogłębiać. Sprawdźcie go jednak w różnym świetle, ponieważ u mnie w ciepłym i żarówkowym wygląda na policzku strasznie sino :P Jeżeli ten odcień jest dla Was za jasny - spróbujcie 502, jeżeli za ciepły - sięgnijcie po 504.
Bronzer MIYO używałam chyba najdłużej z całego zestawienia - widać spory ubytek w produkcie ;) Pojemność to 10 gram przy cenie 12 zł to na prawdę niezły deal. Dostępność - małe drogerie, Jasmin czy sklep www.
Był to chyba mój pierwszy poważny bronzer, a przynajmniej taki, który pasował mi kolorem Jest on chłodnawy, ale nie w 100%. Zabarwienie jest żółtawe, oliwkowe - muszę Was ostrzec, że jeżeli nie macie naturalnego żółtego pigmentu, powinnyście z nim uważać - raz usłyszałam, że jestem mocno zażółcona na twarzy :P Pigmentacja jest na prawdę mocna, a konsystencja delikatnie kremowa. Może nie do końca prawidłowo rozprowadzać się na skórze, u mnie zdarzało się osiadanie na włoskach. Polecam więc mocniej z nim popracować, ale może dać na prawdę fajne efekty - szczególnie na ciemniejszych cerach.
Zestawienie zamyka bronzer, a raczej róż mineralny Glazel. Kupowałam go tak na prawdę na ślepo, kierując się tylko zdjęciami prezentacyjnymi ze strony. Kosz - 19,50 za 20 gram, co czyni go najlepszym rozwiązaniem pod względem ekonomicznym. Dostępność - jedynie drogą internetową.
Niestety, wybór internetowy skończył się dostarczeniem odcienia dość... nietwarzowego - przynajmniej dla mnie. Kolor jest ciemny, ale jednocześnie mocno czerwony. Sprawdza się przy karnacjach cieplejszych, z mocnym, różowym pigmentem. Inne dziewczyny powinny go unikać - przy niedopasowaniu tworzy dość kosmiczny efekt. Grudkuje tak samo jak KOBO. Ma satynowe wykończenie, mam jednak wrażenie, że są w nim mocniej widoczne drobinki. Chyba najbardziej zwarty z całego zestawienia, a biorąc pod uwagę gramaturę, czyni go najbardziej wydajnym.
Powyżej - swatche. W takiej samej kolejności, jak w zestawieniu, czyli otwiera je KOBO, Inglot, MIYO i Glazel. Jak widać, Kobo jest najdelikatniejszy, Inglot najchłodniejszy, MIYO najciemniejszy zaś Glazel... najbardziej czerwony :P
A teraz uwaga - próbowałam uchwycić na zdjęciach efekt każdego z nich. Z racji tego, że czas na to mam tylko porankiem przed pracą, zdjęcia były robione jeszcze z mokrymi włosami, na szybko, z jedną tylko lampą. Po zgraniu... stwierdziłam, że wszystko wygląda tak samo :D Może jednak dostrzeżecie subtelne różnice :P
KOBO - spora warstwa |
Inglot |
MIYO |
Glazel - przy nosie wyglądał jak różowy cień do powiek :P |
Co mogę polecić od siebie? Który z nich jest najlepszy?
To zależy, czego szukacie. Jeżeli chcecie coś chłodnego, do profesjonalnego już konturowania - Inglot Was nie zawiedzie. Jeżeli jesteście początkujące i trochę boicie się bronzerów - sięgnijcie po KOBO. Jeżeli macie ochotę na coś mocniejszego, jednocześnie nie rujnującego kieszeni - MIYO jest dla Was. Glazela nie polecę - kolor jest nie ten i nie mogę wydać o nim obiektywnej opinii.
Wszystkie z podanych produktów trzymają się jednakowo - cały dzień przy utrwaleniu produktów wodą termalną.
Miałyście do czynienia z tymi produktami? Który do Was najbardziej przemówił?
Tak myślałam aby kupić KOBO na rozpoczęcie mojej przygody z konturowaniem.
OdpowiedzUsuńZ tych, które pokazałaś mam tylko ten z Inglota i mówiąc szczerze czaję się jeszcze na kilka z tej kolekcji. Na pewno na żółty.
OdpowiedzUsuńBardzo polubiłam ten bronzer i zgadzam się, że pasuje 90% kobiet, bo jest bardzo uniwersalny.
Ja lubię też i polecam róż z Nyxa Toupe, który jest mega chłodny i bardzo fajny w obsłudze ;P
mam tych z tylko miyo ale z checia przetestuje kobo i inglot koniecznie!
OdpowiedzUsuńŚwietne zestawienie! Ostatnio szukam dla siebie jakiegoś broznera, którym właśnie nie zrobię sobie krzywdy, bo nigdy żadnego nie używałam, więc chyba wypróbuję ten z Kobo :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne bronzery, wszystkie bardzo ładnie prezentują się na Twojej buzi :)
OdpowiedzUsuńA Ty który lubisz najbardziej? :) MYIO, który jest najbardziej zużyty już? :)
OdpowiedzUsuńnie mam tylko glazel z tych które przedstawiasz, ale najbardziej chyba podszedł mi inglot i bahama mama :) nie lubię słabo napigmentowanych produktów...
OdpowiedzUsuńja jestem zadowolona ze swojego z P2 :)
OdpowiedzUsuńCzy w Inglocie można poprosić o wykonturowanie tym bronzerem twarzy zanim zdecyduję się na zakup?
OdpowiedzUsuńTak, jeżeli się poprosi, to nie powinno być problemu
Usuń