Hej wszystkim!
Dziś kolejny post z serii włosowej. Konkretnie, efekty farbowania trwałą Joanną. To już moja kolejna zmiana koloru włosów na tym blogu, ale tymczasowo ostatnia - chcę w końcu zadbać o włosy i je zapuścić. Jednak po moim blond-grzywkowym eksperymencie musiałam ujednolicić barwę kłaków - grzywka miała już spore odrosty. Kasztanowy brąz wybrałam jako kolor najbardziej odpowiadający mojemu naturalnemu, by nie było widać efektów. Jak wypadło farbowanie?
Multi Cream Color jest opisana jako farba do trwałej koloryzacji. Kosztuje około 7 złotych, jest droższa od farb z serii Naturia o jakąś złotówkę. Ja zakupiłam ją w E.Leclerc, ale myślę, że jest dostępna w większości drogerii. W opakowaniu dostajemy tubkę z farbą, sześcioprocentowy utleniacz, rękawiczki, instrukcję, a dodatkowo maskę pielęgnującą po zabiegu.
Cały myk, jeżeli chodzi o tą farbę, to sposób aplikacji - zawartość tubki wciskamy do butelki z utleniaczem, wstrząsamy, a następnie specjalnym dziubkiem bezpośrednio aplikujemy na włosy. Ciekawe rozwiązanie dla osób, które nie lubią ciapać się w farbie. Tak więc instrukcja przeczytana, wszystko przygotowane - farbujemy!
Moje włosy tuż przed farbowaniem - tradycyjnie naolejowane, akurat oliwką Babydream z Rossmana. Dzięki temu włosy nie odczuwają tak skutków ubocznych farbowania. Przygotowanie mieszanki, dzięki aplikatorowi w butelce jest bardzo czyste, choć nie do końca wiedziałam, w którym momencie przestać potrząsać całością - nie byłam pewna, czy składniki się połączyły. Także, kiedy już stwierdziłam, że 'chyba jest ok', zaczęłam aplikację. Farbę wyciskałam bezpośrednio z tubki na kłaki, ale ilość, jaka jest serwowana przy jednorazowym ucisku była tak mała, że wydawało mi się, że moje włosy piją mieszankę. Stwierdziłam, że tym sposobem zajmie mi to tysiąc lat i odkręciłam zakrętke, wyciapałam wszystko do miseczki i nakładałam już farbę tradycyjnie, rękoma, chlapiąc nią obficie na głowę ;)
Tak wygląda mój skalp z farbą na włosach - boże, ale jestem przyłysawa :D Farbę możemy trzymać od 20 do 40 minut w zależności od pożądanego efektu. Planowałam wytrzymać ok 30 minut, ale po 20 farba i moje włosy tak ściemniały, że poleciałam to zmyć. Podczas wypłukiwania zauważyłam, że włosy są śliskie, nie wysuszone, jak przed farbowaniem. W dodatku woda nie była jakoś bardzo brązowa, czyli dobrze chwyciło :P
Kolejny krok - pielęgnacja po zabiegu. Maskę dołączoną do farby wymieszałam z odżywką Babassu z Rossmanna i odrobiną oleju. Taką paćkę trzymałam na włosach owiniętych folia i ręcznikiem orzez 20 minut, następnie zmyłam zimą wodą. Efekt - włosy mega śliskie, miękkie, błyszczące.
Po lekkim podeschnięciu włosów od razu nałożyłam na nie olej - tym razem Sesę. I tak, w wilgotnych włosach, śmierdzących resztkami farby i kadzidlanym olejem, położyłam się spać. Na następny dzień, przed wyjściem znów umyłam włosy delikatnym szamponem. Woda była lekko zabarwiona, ale słabiej, niż w innych farbach, które używałam. Nałożyłam odżywkę Joanny bez spłukiwania, wysuszyłam... A efekt całości wyglądał tak:
Farba chwyciła całe włosy, blond zamaskowany - sukces! Kolor jest dość średnio ciemny, powiedziałabym, że taki średni brąz. Czy kasztan? Może na zdjęciach tak wyszło, ale w rzeczywistości z kasztanem ma mało wspólnego. Refleksy w świetle słonecznym są złote, nie czerwone. Kolor też nie jest jakiś zdecydowanie ciepły, raczej neutralny. Ot, taki ciemniejszy brąz. Z kolejnymi myciami oczywiście się zmieniał. Na początku ciemny, jednolity. Potem zyskał na trójwymiarowości, odrobinę się wypłukał i wyjaśniał. Obecnie to taki właśnie średni brąz. Wszelkie ciepłe tony, o ile były, to zeszły, a spod spodu wybił mój popielaty odcień włosów. Na grzywce wyszły pasma złota, ale delikatnie i subtelnie, połyskując gdzieś głębiej.
O ile na początku nie byłam przekonana, bo wyglądałam dziwnie, byłam odzwyczajona od ciemnych włosów, to z czasem całkiem mi się podoba - naturalny kolor, który pomoże mi w całkowitym zejściu farby ;) Jeżeli jestem zadowolona z naturalnego, średniego koloru, to jest wart uwagi, bo zazwyczaj farbuje się na zdecydowane, konkretne tony ;)
No cóż - cel osiągnięty, blondu nie ma, całość wygląda ładnie i naturalnie. Farba, o dziwo, nie zniszczyła mi włosów - fakt, lekko się wysuszyły, ale w mniejszym stopniu, niż zazwyczaj i powrót do pierwotnego stanu zajął chwilkę. Jestem zadowolona, bo Multi Cream Color mocno chwyta nawet przy krótkim czasie trzymania na włosach (trzeba pilnować) i nie wymaga męczenia się z śmierdzącą chemią. Myślę, że przy przyszłych zmianach koloru włosów wrócę do niej, bo jest lepsza i trwalsza niż Naturia, a różnica cen jest prawie niezauważalna. Jedynym minusem może być dostępna paleta barw - dominują mocne czerwienie i rudości, kolorów naturalnych jest malutko - zwróciłam uwagę jedynie na kasztan i orzech (który jest już ciemniejszy).
Moja ocena: 4,5/5
I dla ciekawskich - dokładne zdjęcia kartonika i skład:
Marzy mi się taki kolor <3 Coś pięknego!
OdpowiedzUsuńTeż używam tej farby :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładny kolor dla mojej przyjaciółki. Ona lubi takie rudawe:) Muszę jej powiedzieć.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście wyszły trochę rudawo, nie wiem czemu, taki urok moich włosów, że wszystko wpada w lekkie miedzie, chociaż naturalnie jestem popielatą ciemno-blondynką ;)
UsuńNo pięknie! Tyle wyczyniasz z tymi włoskami, a one wciąż wyglądają ślicznie! Ja miałam rozjaśniacz dwa razy nakładany do platynowego blondu i już dziewiąty miesiąc maseczek, odżywek, tabletek ze skrzypem i dopiero widzę lekką poprawę :(
OdpowiedzUsuńZ doświadczenia wiem, że rozjaśnianie włosów o wiele bardziej niszczy pasma, niż tradycyjne farby - chociażby moja grzywka, którą nieumiejętnie rozjaśniłam, nadal czuję, że te włosy są zniszczone, suche i chropowate, a to już 2-3 miesiące minęły.
UsuńWyglądają pięknie, podobają mi się takie kolory, ale póki co moje włosy są w tragicznym stanie i nie chce ich dobijać
OdpowiedzUsuńDlatego to moje ostatnie farbowanie przed wielkim zapuszczaniem i regeneracją :) Wykonane z przymusu ;)
UsuńDaj znać jak się spiera z blondu bo garnieroskie to po 3 myciach już tworzą różnicę od 1 do 2 tonów na włosach. i mam tez na głowie pozostałości po byciu blondynką.
OdpowiedzUsuńJak się spiera pokazuje zdjęcie nr 13 od samej góry ;) Widać na nim, jak wybiły pasemka blond - jednym słowem tak jak u większości farb, gdybym miała całą blond głowę, to pewnie po paru myciach włosy rozjaśniłyby się o jeden-dwa tony.
UsuńKiedyś farbowałam się również garnierem, blond potraktowałam mahoniem i po miesiącu znów byłam radosną blondynką :P
Jakoś nie mam zaufania do tych farb, ale u Ciebie efekt farbowania jest oszałamiający!
OdpowiedzUsuńBiorąc pod uwagę wszystkie marki, z których kiedyś korzystałam, Joanna wypada dobrze, w najmniejszym stopniu niszczy mi włosy, a i farbuje równie trwało, jak inne marki (choć to też na pewno zasługa większej świadomości na temat pielęgnacji włosów).
Usuńpiękny kolor wyszedł!
OdpowiedzUsuńCiekawy ten sposób nakładania farby z olejami, nie znałam tego :)
OdpowiedzUsuńA kolor bardzo fajny wyszedł :)
farbowałam kiedyś włosy farbą tej firmy, ale z innej serii (kolor jakiś z cappucino w nazwie. :P) i też byłam zadowolona - moje włosy ciężko się farbuje (farba "nie łapie" w ogóle albo częściowo - tutaj bez problemu), włosy błyszczące, mało zniszczone. jest tylko jeden minus - głowa swędziała mnie przez 4 dni po farbowaniu, głupio to musiało wyglądać, jak się drapałam. :P
OdpowiedzUsuńkolor bardzo ładny:)
OdpowiedzUsuńale sama farbowałam na blondach tą farbą i po jakiś dwóch tygodniach zawsze blondy spowrotem przebijaly:))
pozdrawiam