30 października 2014

Kolorówka: Bronzer bronzerowi nie równy - porównanie: Inglot, KOBO, Glazel i MIYO

Witajcie :)
Dziś mam dla Was obiecany już dawno post odnośnie bronzerów, a dokładniej porównanie egzemplarzy, które aktualnie posiadam. Być może pomoże Wam to wybrać coś dla siebie, na pewno wskażę tez najlepsze wybory pod względem ekonomicznym, użytkowym, a także coś dla początkujących w konturowaniu. Zapraszam!



Zacznijmy od samego początku. Pudry brązujące (bronzery, brązery) mają tak na prawdę dwa główne zadania. Pierwsze z nich to nadanie sztucznej opalenizny samym makijażem, drugie to pomoc przy wykonturowaniu twarzy - mają optycznym złudzeniem schować to, co niepotrzebne. Ponieważ pierwsza opcja u mnie z automatu odpada, w swoim porównaniu skupie się na tej drugiej. Konturowanie twarzy potrafi zdziałać cuda, jeżeli tylko wiemy, jak dobrze się nim posłużyć. Będę szczera, jest to ścieżka wymagająca praktyki i poznania dokładnie swojej twarzy. Nie od razu musi nam to wychodzić, ale nie ma się co zrażać :) W końcu praktyka czyni mistrza.


Z biegiem czasu uzbierało mi się trochę bronzerów, dziś przedstawię Wam porównanie, w które wliczam tylko te prasowane egzemplarze (bo mam jeszcze kilka mineralnych). Od lewej - KOBO Matt Bronzing & Contouring Powder, Inglot HD 505, MIYO Sun Kissed oraz Glazel Mineral Rouge nr 13.



Zaczynając od najnowszego nabytku - przedstawiam bronzer od KOBO. Puder o numerze 308 i nazwie Sahara Sand zamknięty jest w przezroczystym, chyba charakterystycznym dla KOBO opakowaniu. Mieści się go tam 9 gram i kosztuje 19,99 zł. Dostępność - drogerie Natura.
Ten produkt od jakiegoś czasu zatrząsł delikatnie blogosferą. Wzbudził sobą zainteresowanie głównie chyba przez matowy efekt i dość przyjazny, chłodny kolor. Na pewno nie zrobimy sobie nim krzywdy - mimo roli bronzera, jest on bardzo jasny, osoby o średniej karnacji mogą być rozczarowane - puder jest też delikatny i nie wyczarujemy nim mocniejszego efektu. Na pewno to świetny wybór dla początkujących osób - efekt jest łatwy do stopniowania i nie można sobie nim wyrządzić krzywdy. Mat sprzyja też naturalnemu wykończeniu. Jednak jeśli jesteście ciemniejsze niż Revlon Colorstay Buff - nie macie tutaj co szukać.
Po za tym bronzer ma przyjemną konsystencję, łatwo rozprowadza się pędzlem i nie zbiera nieestetycznie w załamaniach/na niedoskonałościach. Słyszałam posty o pyleniu - u mnie nie dzieje się nic takiego. Trochę jednak irytują mnie jaśniejsze grudki zbitego pigmentu, zawsze mam wtedy wrażenie, że z kosmetykiem jest coś nie tak.



Kolejny do oceny jest puder Inglot HD 505. Wypuszczony razem z 4rema braćmi, tworzy komplet do profesjonalnego modelowania twarzy. W wyprasce mamy 5,5 gram za cenę 29 zł, co czyni go najdroższym w zestawieniu. Dostępność - stoiska i salony Inglot (oraz www).
Najchłodniejszy w całym zestawieniu, jednocześnie mam wrażenie, że najmniej wydajny. Poznałam go jeszcze jako pracownica Inglota - byłam zadowolona, że firma wypuściła w końcu produkt do profesjonalnego konturowania - wszystkie inne bronzery były zbyt ciepłe lub zbyt błyszczące. Tutaj mamy raczej satynę, ale tworzy ona naturalny efekt i pozwala na lepsze rozprowadzanie się produktu na policzku. Kolor 505 jest moim zdaniem najbardziej uniwersalny, choć może być za jasny dla karnacji śniadych i zbyt zimny dla mocno ciepłych dziewczyn. Pasuje jednak 90% kobiet, których zdążyłam nim wymalować - a trochę się przewinęło ;) Wystarczy odrobina do uzyskania widocznego efektu, choć wiadomo, że cień można jeszcze mocniej pogłębiać. Sprawdźcie go jednak w różnym świetle, ponieważ u mnie w ciepłym i żarówkowym wygląda na policzku strasznie sino :P Jeżeli ten odcień jest dla Was za jasny - spróbujcie 502, jeżeli za ciepły - sięgnijcie po 504.




Bronzer MIYO używałam chyba najdłużej z całego zestawienia - widać spory ubytek w produkcie ;) Pojemność to 10 gram przy cenie 12 zł to na prawdę niezły deal. Dostępność - małe drogerie, Jasmin czy sklep www.
Był to chyba mój pierwszy poważny bronzer, a przynajmniej taki, który pasował mi kolorem Jest on chłodnawy, ale nie w 100%. Zabarwienie jest żółtawe, oliwkowe - muszę Was ostrzec, że jeżeli nie macie naturalnego żółtego pigmentu, powinnyście z nim uważać - raz usłyszałam, że jestem mocno zażółcona na twarzy :P Pigmentacja jest na prawdę mocna, a konsystencja delikatnie kremowa. Może nie do końca prawidłowo rozprowadzać się na skórze, u mnie zdarzało się osiadanie na włoskach. Polecam więc mocniej z nim popracować, ale może dać na prawdę fajne efekty - szczególnie na ciemniejszych cerach.



Zestawienie zamyka bronzer, a raczej róż mineralny Glazel. Kupowałam go tak na prawdę na ślepo, kierując się tylko zdjęciami prezentacyjnymi ze strony. Kosz - 19,50 za 20 gram, co czyni go najlepszym rozwiązaniem pod względem ekonomicznym. Dostępność - jedynie drogą internetową.
Niestety, wybór internetowy skończył się dostarczeniem odcienia dość... nietwarzowego - przynajmniej dla mnie. Kolor jest ciemny, ale jednocześnie mocno czerwony. Sprawdza się przy karnacjach cieplejszych, z mocnym, różowym pigmentem. Inne dziewczyny powinny go unikać - przy niedopasowaniu tworzy dość kosmiczny efekt. Grudkuje tak samo jak KOBO. Ma satynowe wykończenie, mam jednak wrażenie, że są w nim mocniej widoczne drobinki. Chyba najbardziej zwarty z całego zestawienia, a biorąc pod uwagę gramaturę, czyni go najbardziej wydajnym.


Powyżej - swatche. W takiej samej kolejności, jak w zestawieniu, czyli otwiera je KOBO, Inglot, MIYO i Glazel. Jak widać, Kobo jest najdelikatniejszy, Inglot najchłodniejszy, MIYO najciemniejszy zaś Glazel... najbardziej czerwony :P

A teraz uwaga - próbowałam uchwycić na zdjęciach efekt każdego z nich. Z racji tego, że czas na to mam tylko porankiem przed pracą, zdjęcia były robione jeszcze z mokrymi włosami, na szybko, z jedną tylko lampą. Po zgraniu... stwierdziłam, że wszystko wygląda tak samo :D Może jednak dostrzeżecie subtelne różnice :P

KOBO - spora warstwa

Inglot

MIYO

Glazel - przy nosie wyglądał jak różowy cień do powiek :P

Co mogę polecić od siebie? Który z nich jest najlepszy?
To zależy, czego szukacie. Jeżeli chcecie coś chłodnego, do profesjonalnego już konturowania - Inglot Was nie zawiedzie. Jeżeli jesteście początkujące i trochę boicie się bronzerów - sięgnijcie po KOBO. Jeżeli macie ochotę na coś mocniejszego, jednocześnie nie rujnującego kieszeni - MIYO jest dla Was. Glazela nie polecę - kolor jest nie ten i nie mogę wydać o nim obiektywnej opinii.

Wszystkie z podanych produktów trzymają się jednakowo - cały dzień przy utrwaleniu produktów wodą termalną.

Miałyście do czynienia z tymi produktami? Który do Was najbardziej przemówił?

26 października 2014

Paznokcie: Wibo, WOW Glamour Satin nr 2

Witajcie :)
Dziś post z cyklu lakierowego - dawno czegoś takiego u mnie nie było :P Na szczęście udało mi się doprowadzić moje pazury do jako takiego wyglądu i mogę Wam zaprezentować lakier, który ostatnio skradł mi serce - Wibo Glamour Satin numer 2 :)



Natknęłam się na niego już dawno, jednak przy pierwszym spotkaniu rozsądek wziął górę i nie wrzuciłam do go koszyka. Jednak od tego czasu namiętnie chodził mi po głowie i kiedy podczas rutynowych zakupów w Rossmannie znów go zauważyłam, wahałam się tylko chwilę :D Razem z nim porwałam lakier z serii piaskowej, ale o nim innym razem :)



Uwielbiam wszelkie dziwaki, szczególnie jeżeli mają nietypowy kolor i napakowane są brokatem :D Numer dwa spodobał mi się ze względu na kolor - na zdjęciach trochę przekłamany - widzę w nim połączenie szafiru i szmaragdu z fioletowym pobłyskiem. W zależności od oświetlenia, oierwsze skrzypce gra odcień niebieski lub zielony.


Na plus muszę też ocenić nowe opakowania Wibo - o wiele bardziej podobają mi się, niż te stare. Pędzelek mamy nadal standardowy, konsystencja lakieru jest dość rzadka, ale kryjąca. Wykończenie - jak sama nazwa mówi, satynowe. To taki słabszy mat, bardzo interesująco wygląda w połączeniu z takim kolorem i strukturą.




Tak wygląda na pazurach krótko po zaschnięciu. Widać lekką satynę, przez co błysk drobinek jest lekko przytłumiony. Dwie warstwy spokojnie starczą do pokrycia płytki, schnie w całkiem przyzwoity czasie.



Ja jednak wolę pełny błysk, bo po pierwsze - musiałam nałożyć top, żeby mieć pewność utwardzenia na 100% - po drugie - satyna pewnie szybko by się starła i całość wyglądałaby niechlujnie, darowałam więc sobie takie wykończenie. Choć muszę przyznać, że wygląda całkiem nieźle!

Widziałam jeszcze taki odcień 'benzynowy' i inne cudaki, muszę się mocno starać, żeby ich nie kupić - lakierowe pudełko już się rozsypało od nadmiaru buteleczek, trzeba zacząć się ograniczać ;) Ale coś czuję, że ten cudak będzie moim numerem 1 tej zimy.
Jeszcze tak dla informacji, dostępne są w Rossmannie, ja zapłaciłam coś około 7 zł.

Napiszcie, czy lakier Wam się podoba i czy lubicie takie brokatowe i połyskujące cudaki? :D

25 października 2014

Makijaż: Królowa Wampirów, krok po kroku

Witajcie ;)
Idzie halloween, co wiąże się z zatrzęsieniem propozycji makijażowych o tematyce potworzastej, strasznej lub śmiesznej :P Ja też dorzucę coś swojego do tej mieszaniny, jednak postawiłam na look, który każda może wykonać kosmetykami, które posiada w domu. Jednocześnie robi on wrażenie, co zaraz same zobaczycie :)



Nic skomplikowanego, z minimum starań i chęci same możecie wyczarować podobny efekt na swoich twarzach :) Tym razem tutorial będzie obejmował całą twarz - zapraszam!


Krok 1. Nakładamy podkład. Ja wybrałam MAP wodoodporny NB1. który jest dość kryjący i jasny. Dodatkowo doklepałam się korektorem Inglot AMC numer 64.
Krok 2. Tak przygotowaną szpachlę gruntuje podkładem mineralnym Pixie. Wybrałam odcienie dla mnie za jasne, żeby jeszcze bardziej wybielić swoją twarz. Podkład nakładam pędzlem, żeby ładnie się przyklejał do MAPa, a nie zgarniał go z cery.


Krok 3. Żeby nasza twarz nie spłynęła po 10 minutach od nadmiaru kosmetyków, spryskuje sie wodą termalną, aby scalić wszystkie warstwy i utrwalić podkład.
Krok 4. Dodatkowo przypudrowuje się pudrem ryżowym.


Krok 5. Zaczynam konturowanie. Robię to za pomocą cienia do powiek, o brązowośliwkowym kolorze (Sensique, 211). Taki odcień lepiej pasuje do postaci, którą chcę się stać i lepiej podkreśli rysy twarzy. Przede wszystkim przyciemniam zgłębienie pod kością jarzmową, konturuje też boki żuchwy, żeby bardziej wydłużyć owal. Ważny jest też tu nos. Najpierw cienkim pędzelkiem rysuje na grzbiecie linie, a potem przyciemniam boki puchatym pędzelkiem do cieni. Po zaznaczeniu ciemniejszych partii twarzy, rozświetlam się cieniem białym (akurat użyłam MIYO). Aplikuje go na czubek nosa, brody, czoło i grzbiet kości policzkowych.
Krok 6. Zaznaczam brwi. Robię to dowolnym, czarnym cieniem. Staram się, żeby były wyraźne i ostre - zarówno na końcach, jak i załamanie robię bardziej kanciaste od góry.


Krok 7. Zaczynam pracę nad okiem. Poprawiam jeszcze brwi, koryguje kształt od spodu korektorem nałożonym pędzelkiem (pędzelek Inglot 22T + korektor KOBO modeling illuminator). Następnie nakładam bazę pod makijaż (Lumene).
Krok 8. Za pomocą czarnego kajala Pierre Rene i skośnego pędzelka Annabelle wyrysowuje wstępny kształt smoky. Staram się, by był ostry i wydłużony w kocie oko.


Krok 9. Na czarną kredkę wklepuje czarny cień (Glazel). Najdokładniej robię to przy linii rzęs, zewnętrzne granice nie muszą być takie precyzyjne.
Krok 10. Rozcieram czerń za pomocą buraczkowego odcienia (Inglot 124R). Im wyżej, tym stosuje jaśniejszy odcień z paseczków. Ostatecznie pod samym łukiem brwiowym stosuje prawie biały, beżowy odcień Glazel.


Krok 11. Czas na krwisty akcent. Wewnętrzny kącik oraz linię wodną pokrywam czerwoną kredką. Skorzystałam ze zwykłej konturówki do ust Golden Rose (231). Kredka jest sucha i mocno napigmentowana, dzięki czemu bardzo dobrze trzyma się oka i linii wodnej. Dodatkowo przypudrowuje ją czerwonym pigmentem.
Krok 12. Przyklejam sztuczne rzęsy, żeby uzyskać jeszcze bardziej dramatyczny wygląd. Skorzystałam z rzęs z BornPrettyStore, które pokazywałam również w tej notce.


Krok 13. Usta - obrysowuje je najpierw czerwoną kredką, tą samą, której użyłam w kroku 11. Następnie nakładam na ich środek czarny kajal Pierre Rene. Wszystko ze soba delikatnie blenduje opuszkiem palca, a następnie kładę jeszcze czerwony błyszczyk - wszystko razem się ze sobą stapia i tworzy ciemny odcień czerwieni.



Tak wygląda makijażowa całość. Na prawdę dobrze będą wyglądać w tym maijażu zielonookie - czerwona linia wodna świetnie podkreśla kolor tęczówki :D


Ostatni, 14 krok, to nałożenie krwistych łez. U mnie powstały za pomocą zmieszania czerwonego pigmentu i wody. Można dodać gliceryny dla lepszej konsystencji, ja oczywiście zapomniałam wstąpić po nią do apteki :P Wszystko wciągam insulinówką bez igły, a następnie wypuszczam krople pod okiem - dzięki czemu potoki łez wyglądają w miarę naturalnie. Tylko uwaga, nie wpuśćcie sobie takiej mieszanki do oka :P


I tak o to wygląda całość. Makijaż jest efektywny poprzez mocne wyostrzenie rysów twarzy, nikt nie przejdzie obok Was obojętnie ;) Spokojnie każda z Was powinna dać sobie z nim radę w domu, nie wykosztowując się na specjalistyczne produkty do charakteryzacji :) Całość możecie też uzupełnić o DIY sztuczne kły - ja robiłam je w zeszłym roki ze spiłowanych tipsów przyklejonych do swoich kłów za pomocą kleju do protez - całkiem się trzymały i nic się nie stało ;)

Rozdanie: Wygraj jeden z 3 zestawów - 4 lakiery + pomadka

Witajcie piękne :)
Tak jak obiecałam, zapraszam Was na rozdanie nowości od KOBO oraz my Secret :) Tym razem do zgarnięcia są 3 nagrody - 2 na blogu i jedna na FB!


Nagroda podzielona została na trzy zestawy - dwa poniżej, a trzeci do wygrania na FP :) W zestaw każdego zestawu wchodzą 3 lakiery z ostatniej kolekcji KOBO, jeden z ostatniej kolekcji My Secret i pomadka Kiss My Lips, o której pisałam TU.

lakiery KOBO - 47, 55, 61, lakier my Secret - 220, pomadka numer 3

lakiery KOBO - 50, 45, 48, lakier my Secret - 215, pomadka numer 1

Aby wygrać jeden z zestawów, należy:
Być publicznym obserwatorem bloga Pawie Piórka;
zostawić komentarz: biorę udział i nick, pod którym obserwujesz mojego bloga.

Wśród wszystkich, którzy spełnią te warunki, wybiorę dwie osoby. Zestawy wypadną losowo. Czas - od tej chwili do 5 listopada.

Możecie również zwiększyć swoje szanse i spróbować na Facebooku: KLIK.
Powodzenia!

22 października 2014

Paznokcie: Nowości lakierowe od KOBO Professional

Witajcie!
Ach, zamęczę Was w końcu tymi lakierowymi nowościami :P Nic nie poradzę, że po prostu chcę pokazać, co nowego w trawie piszczy i uważam, że takie swatche kolorów nawet na wzorniku dużo dają i pozwalają na wstępne wytypowanie odpowiednich odcieni. Tym razem mam dla Was nowości od KOBO, które od końca września można spotkać w Naturach.



Nowych odcieni jest 19, w tym 6 wchodzi do kolekcji jesień/zima. Gama jest dość stonowana, choć znajdą się też odcienie żywe i jaskrawe - głównie to uniwersalne róże. Co mnie ucieszyło, w nowościach pojawiły się emalie z dodatkiem drobiny, o innym wykończeniu niż kremowe - sroka ze mnie i lubię brokaciki na pazurach :D



Ale, dosyć gadania, lecimy z kolorami. Na wzorniku tym razem 3 warstwy - większość lakierów ma wykończenie półtransparentne, żelowe - przez co mogą być u nich problemy z kryciem.
Od lewej - 43 Fascination, bardzo ciemna czerwień. 44 Fantasy - ciepły fiolet z śliwkowymi tonami. 45 Serenity - również fiolet, ale chłodny i wpadający w niebieskie odcienie (patrzcie, tak różne kolory a obydwa dla mnie to fiolety :P)



Od razu wpadamy w zielone odcienie. 46 Harmony - mocno przytłumiony turkus. 47 Dicovery - szarozielony odcień, kojarzy mi się z takim wojskowym kolorem. 48 Confidence - ciemna zieleń z kroplą niebieskiego podtonu. Te 6 powyższych odcieni to właśnie kolekcja jesienno-zimowa. Są mocno przygaszone i ciemne, szczerze liczyłam na więcej złota, burgundu, brązów czy zimowych granatów.



49 Green Adventure otwiera nowości wchodzące do stałej oferty. Jest to ciemna, butelkowa zieleń. Przepraszam za zdjęcie, aparat się zawstydził ;) 50 Night and the City - pierwszy z odcieni metalicznych, drobinka jest bardzo słabo widoczna, raczej ma za zadanie pogłębienie blasku i nadaniu koloru głębi. Lakier dość kiepsko kryje. 51 Endless Ocean - typowy ciemny odcień niebieskości.



52 Arctic Sky - ciężki do sprecyzowania kolor, przybrudzony błękit z nutą turkusu. 53 Rocky Coastline to taka srebrna szarość, również kiepsko kryjąca. 54 Desert Route - bardzo delikatny, perłowo-beżowy odcień, krycie znikome.



55 The Charm of Provence - połyskujący fiolet, krycie jak u wcześniejszych - znikome. 56 Heather Valley - znów ciepły fiolet, tym razem ciemniejszy i troszkę bardziej przygaszony niż nr 44. 57 Cherry Blossom Festival - barbie róż.



Kolejne nieostre zdjęcia ;) 58 Radiant Orchid - ciemna fuksja, zaś 59 Playfull Pinkt to typowy, neonowy i ciepły róż.



I ostatnie, lecz nie gorsze - 60 Fiery Flamenco to połyskująca czerwień (jak wszystkie emalie z brokatem z tej kolekcji słabo kryje), a 61 Heart of Tibet - taki dyniowy pomarańcz.



O matko, patrzcie tylko ile można pisać o kolorach lakierów :D Dobrze wiem, że i tak oglądacie zdjęcia ;) Co do jakości, nie mogę do końca się wypowiedzieć, jak na razie użyłam lakieru na własnych pazurach raz - jeszcze inne czekają w kolejce na użycie. Na pewno wygodą jest płaski pędzelek, ułatwiający malowanie - wolę takie wynalazki, niż tradycyjne. Emalie też nie smużą, ładnie pokrywały wzornik. Jedyny minus to jednak kiepskie krycie większości z kolorów. O ile w niektórych przypadkach radzi sobie położenie mocniej kryjącej bazy, to jednak np. 54 Desert Route nie prezentuje się za pięknie na wcześniej położonym, kryjącym lakierze (białym) - taki jego urok.

Jakiś kolor wpadł Wam w oko? Jeżeli tak, to śledźcie bloga - być może już jutro pojawi się post z małym rozdaniem ;)