30 września 2013

Paznokcie: Białe złoto

Hej dziewczyny :)

Dziękuję za komentarze pod ostatnią notką, jest mi bardzo miło, że doceniacie moje wypociny :) To ogromnie motywuje do dalszej pracy :) Dzisiaj natomiast mam dla Was post o prostym zdobieniu, które nosze na paznokciach od paru dni. Obiecałam napisać troszkę więcej o lakierach z TEGO postu, na pierwszy rzut poszedł więc złoty holo brokat Safari. 


Och, oczywiście moje skórki znów wpadły w niełaskę, muszę cały czas je kontrolować :D Przynamniej z kształtem pazurów nie mam już takiego problemu ;) Przechodząc do lakierów - pomyślałam sobie, że złoty Safari idealnie będzie wyglądał na białej bazie. Problem w tym, że ja białego lakieru nie mam - drama :D W ostatnich więc dniach ogólnego zakupowego szaleństwa, postanowiłam dorwać gdzieś śnieżynkę. Ogólnie poszukiwania były trudne, sama nie wiedziałam, na co się zdecydować, bo jednak białe lakiery to istoty dość kapryśne. 


I niestety - zamiast wybrać jakieś lakiery sprawdzone, natrafiłam we Wrocławskim Marino na szafę marki Softer (znacie?), gdzie również znajdowały się lakiery. Był też biały, więc chwyciłam. No i się zaczęło. Lakier ten jest beznadziejny. No dobra - może nie beznadziejny, ale cholernie mnie irytuje. Po pierwsze, strasznie smuży. Po drugie, gdy chce poprawić nadal mokrą warstwę, to się ciągnie. Po trzecie, muszę czekać trochę, żeby wyschnął. Po czwarte, jego konsystencja irytuje i nie można ładnie pokryć płytki. Jakby tego było mało - kryje znośnie dopiero po trzeciej warstwie. Więc łącząc to wszystko wychodzi katastrofa - szczególnie, że ja nie jestem jakaś zdolna i cierpliwa, jeżeli chodzi o malowanie paznokci.


Na zdjęciu więc 3 warstwy tego nieszczęsnego białego lakieru, plus jedna warstwa brokatu Safari. I ten o to Safari uratował całą sytuację. Prócz brokatu, daje mega fajną, połyskliwą taflę - dzięki przezroczystej bazie, bardzo ładnie błyszczy. Plus też za szybkie wyschnięcie. Drobinki błyszczą sobie w świetle, urozmaicając kremową biel. Noszę ten mani już 5 dni i dopiero teraz idę go zmyć - cały czas trzymał się całkiem nieźle, bez większych ubytków. Jedynie końcówki lekko się starły. No cóż. Safari - Softer 1-0.

Dajcie znać, co myślicie o takim połączeniu ;) Znacie też jakieś godne polecenia, ale niedrogie białe lakiery? Szybko schnące i nie robiące problemów. Ot, po prostu taki lakier bazowy pod wszelkie zdobienia :)

29 września 2013

Makijaż: Papuzia buzia - egzotyczny konkurs u trustmyself

Hej dziewczyny!

Dzisiaj coś egzotycznego, kolorowego, dość dramatycznego - czyli makijaż, który zmalowałam na konkurs u Trustmyself (klik). Termin kończy się w poniedziałek o północy, więc jeżeli chcecie, możecie spróbować swoich sił - do wygrania są fantastyczne nagrody ;)


Co moja ruda kopuła wymyśliła? Szczerze, to trochę mi zajęło znalezienie odpowiedniego tematu, ale w końcu wybrałam papugę. Arę, dokładnie Araraune. Bardzo spodobało mi się jej połączenie kolorów, ten turkusowy błękit to jedna z moich ulubionych barw, więc zaryzykowałam.


Dzisiaj tak na szybko zobrazowałam sobie ostateczną konstrukcję makijażu, ale jak to ze mną bywa, gdy już zaczęłam, to poleciałam na spontanie :D Prawie nigdy nie kończę takich 'artystycznych' makijaży tak, jak sobie zaplanowałam, zawsze idę na żywioł.


Do make-upu wykorzystałam przede wszystkim moją paletę 180 cieni z Allegro, czarny Cake Eyeliner od Kryolan, biały cień My Secret, czarną kredkę Glazel. Twarz zaś to podkład Golden Rose, korektor Eveline i puder Ben Nye. 


Są papuzie barwy, są piórka, nie zabrakło też czarnego dziubka ;) Napiszcie - podoba Wam się? Przypomina moją inspirację? Jestem też ciekawa, czy chciałybyście więcej takich szalonych makijaży na blogu, czy jednak wolicie więcej delikatniejszych propozycji ;)

A teraz wybaczcie - idę zmywać tą tapetę z twarzy, bo nadal tego nie zrobiłam, a zaczyna już uwierać ;) Och, zapomniałabym! To okrągły, 200 post! Myślę, że został idealnie uczczony :)

25 września 2013

Makijaż: Powitane jesieni, krok po roku

Hej dziewczyny :)

Za oknem kompletna pogodowa katastrofa, jesień jak widać niemal całkowicie się u nas zadomowiła. Niedługo ulice będą nas otulały szaro burą rzeczywistością. Jednak jesień to nie tylko przygaszone kolory w odcieniach błota. To także cała paleta barw żywych - czerwieni, złota, głębokich brązów, gdzieniegdzie zieleni. Zapraszam Was więc do zobaczenia makijażu zainspirowanego jesienią, ale tą wczesną, ciepłą, kolorową :)


Makijaż ten niestety nie jest moim 100 procentowym wymysłem, zainspirowałam się pewnym zdjęciem podczas przeglądania internetu, jednak nie pamiętam już, gdzie się na nie natknęłam :( Pierwsze co jednak przyszło mi na myśl, kiedy go zobaczyłam - toż to jesień idealnie odwzorowana w makijażu, muszę to zrobić :) Zachęcam do tego również Was:


1. Zaczynam od przygotowania powieki pod makijaż. Nakładam na nią bazę DAX Cashmere.
2. Na ruchomą część nanoszę białą kredkę NYX i wklepuje ją opuszkiem palca. Pomoże mi w uzyskaniu odpowiedniego nasycenia kolorów.
3. Zaczynam od mocnej pomarańczy - u mnie to paleta 180 z Allegro. Zaczynam od połowy oka, a kończę w zewnętrznym kąciku.
4. Drugą połowę traktuje matową bielą My Secret. Tym samym pędzelkiem, którym nakładałam cień delikatnie łącze obydwa kolory.
5. Wewnętrzny kącik powyżej załamania powieki oprószam złocistą, jasną żółcią. 
6. Zaczynam pracę z zielonym cieniem (paleta 180 Allegro). Małym pędzelkiem ustalam wstępny układ cienia.
7. Po czym biorę pędzel do rozcierania, nakładam na niego odrobinę cienia i rozcieram ku zewnętrznej stronie.
8. To samo robię z cienie czarnym (180 z Allegro) - wyrysowuje wstępny kształt (załamanie, linia rzęs na górze i dole).
9. Po czym znów biorę pędzel do blendowania i rozcieram czarny cień. Robię to tylko po zewnętrznej stronie - granica przy pomarańczy pozostaje ostra i nienaruszona.
10. Rysuję czarną kreskę przez całą długość oka i łącze z czarnym cieniem za pomocą eyelinera (Cake Eyeliner, Kryolan).
11. Dolną powiekę dodatkowo zaznaczam zielonym cieniem, którego użyłam wcześniej.
12. Tuszuje rzęsy, nakładam podkład, poprawiam brwi... i jestem gotowa! :D



Efekt jest ciekawy, mocny, ale jednocześnie kolorowy. Takim cieniowaniem można świetnie wymodelować kształt oka - gdybym chciała podnieść bardziej moje zewnętrzne kąciki, zostawiłabym kreskę do połowy - oczy był na maksa podniesione po skosie :) Dla mnie to świetny makijaż na jakieś wyjścia czy imprezy, choć oczywiście ja wyszłam tak na miasto na zakupy :D Na szczęście nikt głupio nie komentował, jak ostatnim razem, ostatecznie zapomniałam, że jestem tak mocno pomalowana.


Jesień jak się patrzy! I to w tym przyjemniejszym wydaniu :) Napiszcie, jak Wam się podoba, a ja obiecuje, że na razie koniec z zielonymi makijażami, siostra uświadomiła mnie, że ostatnio trochę tego za dużo.

24 września 2013

Paznokcie: Trzy lakierowe cudaki



Hej dziewczyny :)

W dzisiejszym poście przedstawię Wam wstępnie 3 lakiery, które kupiłam dwa dni temu. Na osobne posty jeszcze przyjdzie czas, jednak te cudaki są tak śmieszne/ciekawe, że chciałam Wam pokazać je już teraz :) 


Wszystkie lakiery kupiłam w śmiesznych cenach na targowisku. Dwa pierwsze kosztowały 5 zł, zaś Safari 3 zł. Safari już nie raz gościł w moim lakierowym pudel, ale Charm Limit i Miss Rose mam pierwszy raz w swoich łapach :D (choć Miss Rose widziałam w sklepach "Wszystko po..."). Skusiłam się ze względu na ciekawe faktury i kolory ;)


Charm Limit - omg, co za nazwa :D Ma 16 ml, skład podany po drugiej stronie i buteleczkę podobną do pewnej znanej marki... Jest to biały brokat zatopiony w przezroczystej, żelowe bazie. Dokładnie mamy tu białe maluśkie piegi i sześciokąty. Na zdjęciu - 3 warstwy. Schnie długo, ale wygląda uroczo na paznokciu i jedna cienka warstwa w zupełności wystarczy. Będzie idealny na zimę i już mam dla niego partnera do duetu.


Miss Rose - numerek 03. Wybrałam zielony, ponieważ nie mam takiego koloru, choć w palecie było jeszcze wiele fajnych odcieni. Ciężko mi sprecyzować wykończenie. Pan sprzedający mówił, że to takie nowoczesne wykończenie, że chropowate... myślę sobie, piasek może? Jeżeli tak, to bardzo nieudany/subtelny, trochę taki foil, trochę brokat. Dziwak po prostu :) Schnie przeciętnie, 2 warstwy kryją, na zdjęciu 3.


I na koniec Safari, śliczne złotko. Koloru niestety nie ma. Jest to drobniutki brokat ze złotem i holo-drobinkami, dzięki czemu fajnie się mieni. Gdyby drobin było więcej, byłby idealny, niestety są dość rzadko rozmieszczone w bazie i nadaje się jako top. Schnie najszybciej z całej trójki i już wyobrażam sobie go na jasnym, kremowym lakierze :)


Jestem zadowolona z lakierów i na razie mi ich starczy, bo większe pudło znów zaczęło się nie domykać ;) Choć nie wiem, czy skuszę się ponownie na dwa pierwsze no-name'y, strasznie śmierdzą przy aplikacji i wolę nie ryzykować. Ale kolejne Safari? Czemu nie :)

A który Wam podoba się najbardziej? :)

22 września 2013

Makijaż: Metamorfoza Magdy

Cześć dziewczyny :)

Dzisiaj zapraszam Was na szybką notkę ukazującą moje kolejne wypociny makijażowe na modelce. Powoli staram się ćwiczyć malowanie nie tylko na sobie, ponieważ poważnie myślę o pracy jako wizażystka - ale to tam w przyszłości. Bardzo mnie to jara i jeżeli z malowaniem siebie nie mam problemu, to o wiele trudniej maluje mi się innych - a przecież o to chodzi :) Także molestuje moją rodzinę i znajomych i wychodzi z tego to, co wychodzi :)

Dzisiaj na tapecie - Magda, moja przyjaciółka. To na pewno nie było nasze ostatnie spotkanie w celu wykonania makijażu :P Brawa też dla Magdy, że zgodziła się na publikacje swojego zdjęcia przed makijażem - każda z nas przecież nie czuje się całkiem dobrze saute ;) A o to efekty:


Magda ma duże, niebieskie oczy. Sama nie wiedziałam, w których cieniach będzie wyglądała najlepiej, ale jakoś intuicyjnie udało mi się chyba dopasować odpowiednie barwy ;) Trochę bordo i mieszanki fioletów podkreśliła barwę jej oczu.


Tak to wygląda z bliska, chciałam uzyskać bardziej delikatne wykończenie, ale moje pędzelki nie współpracowały. Mimo wszystko uważam efekt za udany i mam nadzieję, że w przyszłości będzie mi szło coraz lepiej - w końcu praktyka czyni mistrza ;) Grunt, że Magda była zadowolona!

A jak Wam się podoba? :)

21 września 2013

Makijaż: W stylu Twiggy, krok po kroku

Hej dziewczyny :)

Dzisiaj zapraszam was w lata 60. i spotkanie z jedną z ikon modelingu - Twiggy. Jej makijaż jest jednym z bardziej charakterystycznych i na pewno jednym z częściej odwzorowywanych wśród dziewczyn. I ja chciałam spróbować upodobnić się choć na chwilę do pani Lawson i zachęcam do tego również Was :)


Najbardziej charakterystyczną cechą makijażu są powiększone, na maksa podkreślone oczy. Właśnie na nich skupiłam się w tutorialu:


Zaczynam od przygotowania twarzy, na mojej cerze wylądował podkład Golden Rose Satin Smoothing w odcieniu 21, a pod oczami korektor Eveline 2w1 numer 4. Przypudrowałam się skrobią, na powiekę nałożyłam bazę pod cienie DAX Cashmere. Makijaż oka zaczynam od położenia na całą jego okolicę jasnego, matowego cienia. Mój wybór padł na mat Glazel Visage numer S46. To taki bardzo jasny beż, świetnie napigmentowany. Następnie rysuję charakterystyczną kreskę w załamaniu powieki, która ma za zadanie mocno zaznaczyć wgłębienie, przez co otwiera oko jeszcze bardziej. Powinna być jak najbardziej wygięta w łuk. Wykonałam ją za pomocą cienia Noir z paletki Au Naturel i malutkiego pędzelka języczkowego. Cienie zostawiamy i przechodzimy do eyelinera :) Potrzebny nam będzie taki, którym maluje nam się najlepiej i jesteśmy pewne, że kreska wyjdzie idealnie. W moim przypadku to Cake eyeliner od Kryolan plus cieniutki pędzelek do zdobienia paznokci. Zaczynam kreskę od wewnętrznego kącika, gdzie jest cieniutka, następnie pogrubiam ją w środku oka i znów staram się ją zwęzić. Końce muszą być wąskie, zaś środek najgrubszy :) W zewnętrznym kącie oka wyciągam ją nie w górę, a w dół, tworząc pierwszą 'rzęsę' na dolnej powiece. Tuszuje rzęsy (Lovely napełniony Celią), a następnie naklejam sztuczne - tym razem połówki na przezroczysty pasku od KKcenterHK (ES-A516). Ostatnim krokiem jest namalowanie spiczastych rzęs na dolnej powiece - to dla mnie najtrudniejsze wyzwanie ze względu na kształt oka i dolnej powieki ;) Używam do tego wcześniej wspomnianego eyelinera i pędzelka. Tuszuje dolne rzęsy, kładę białą kredkę na linię wodną - i gotowe!



Niestety nie mam proporcji twarzy Twiggy, a tym bardziej jej figury ;) Ale myślę, że makijaż udało mi się odwzorować. Następnym razem jednak spróbowałabym uzyskać bardziej 'okrągłe' oko, ale to taka mała uwaga. Oczy, szczególnie w słabszym świetle, wydają się mega duże i wyraziste - jest to make-up bardzo sceniczny, ale na szaloną sesję/imprezę/halloween - czemu nie?


Jak Wam się podoba? Makijaż której gwiazdy chętnie byście zobaczyły w następnym tutorialu? :)

20 września 2013

Paznokcie: Brokatowy gradient w błękitach

Hej dziewczyny :)

Dzisiaj notka z serii tych krótszych (dla odmiany po wczorajszym tasiemcu), ale obiecuję, że w weekend pojawi się coś konkretniejszego. Na tapetę wrzucam paznokcie, a na nich gradientowe zdobienie - z dość subtelnym przejściem, ale mi bardzo przypadło do gustu :)


Wszystko zaczęło się od tego, że dłuższy czas nosiłam sobie Baltic Sand w odcieniu niebieskim, który prezentowałam TU. U mnie ta emalia jest niemal niezdzieralna, a że wizja zmywania piasku skutecznie mnie odstraszała, postanowiłam podrasować trochę efekt, aby jeszcze trochę przedłużyć jego noszenie o kilka dni. Otworzyłam więc lakierowe pudło i w moje łapy wpadł mi Jolly Jewels numer 107 (wszystkie odcienie na moich pazurach zobaczycie TU). Kolor moim zdaniem idealnie dopasowuje się do lakieru Lovely, w dodatku wykończenia również fajnie współgrają - z jednej strony brokatowy piasek, a z drugiej po prostu brokat :D



Tak więc nałożyłam dwie warstwy Jolly Jewels na końcówki paznokci i efekt prezentuje się następująca. Na żywo różnica w odcieniach była mocniejsza, lecz ogólnie jest to dość delikatny gradient. Mój TŻ jednak zwrócił uwagę na przejście, więc coś tam widać :D Z jednej strony mamy jasno-niebieski piasek, z drugiej już głębszy kolorystycznie i grubszy w fakturze brokat... Mi to połączenie na prawdę bardzo przypadło do gustu, w końcu lubię taką "dyskotekę na paznokciach" :D

Niestety na drugi dzień Jolly Jewels sprawił, że końcówki niemal całkowicie odpadły i się starły - zmywanie mnie nie ominęło, przez JJ było jeszcze gorzej ;)

19 września 2013

Technicznie: Jak stworzyć płynnego GIFa - ruchome zdjęcie dla każdego :)


Hej dziewczyny :)

Dzisiaj, tak jak obiecałam, postaram się wytłumaczyć Wam, jak uzyskać efekt 'mrugającego oczka' - czyli po prostu stworzyć płynnego GIFa z wieloma klatkami bez zbędnego wysiłku. Zaprezentuje Wam dwa sposoby - z pierwszego korzystam ja i wymaga on większych nakładów, ale daje lepszy efekt. Drugim sposobem uzyskamy obrazek gorszej jakości, ale może z niego korzystać każda z Was, bez zbędnych programów - online.

Sposób numer 1, czyli Adobe Photoshop



 Tak, moje zdjęcia nie powstają z niczego innego jak po prostu konwertowanego filmu ;) Ja mam zwykłą małpkę, Canona A810 i korzystam z niego do robienia wszystkich zdjęć widocznych na moim blogu. Druga ważna rzecz to program - korzystam z Adobe Photoshop w wersji CS6. Jest to chyba mój najukochańszy program, naprawdę wielofunkcyjny i nie żałuję ani grosza wydanego na niego. Prawdopodobnie sposób ten działa też w starszych wersjach - na pewno CS5, niektóre opcje mogą się po prostu inaczej nazywać. Jeżeli macie dostęp do tego programu - przeczytajcie ten sposób, jeżeli zaś nie - przejdźcie niżej do sposobu numer 2.W każdym z omówionych metod będzie nam potrzebny aparat z funkcją kręcenia filmów.

1. Nakręćcie filmik. Najlepiej krótki, dokładnie tego, co chcecie 'zaanimować' w efekcie końcowym. Ja wybrałam moje mrugające oko. Zazwyczaj po prostu stawiam aparat nieruchomo, lusterkiem ustawiam się do obiektywu, ustawiam światło i kręcę :D Następnie zgrajcie film na komputer i odpalcie program. Uwaga - wszystkie ważniejsze akcje/miejsca zaznaczyłam na screenach czerwoną obwódką :)

2. Gdy już program się uruchomi, otwórzcie swój film - tak jak normalne zdjęcie. Plik > Otwórz... > i w oknie wycieracie ścieżkę dostępu.


3. Automatycznie przy otwarciu pliku wideo otwiera się dodatkowa karta - Oś czasu. Na niej możemy edytować swój film - suwakiem operujemy tak samo, jak np. odtwarzaczach multimedialnych. Mamy też opcję odtwarzania w czasie rzeczywistym, przewijania, pauzowania - wszystko, żeby ułatwić pracę z materiałem.


4. Film nagrałam zbyt długi - na samym początku chce wyciąć odpowiedni fragment, który przekonwertuję. Za pomocą suwaka ustawiam wskaźnik w miejscu, w którym ma nastąpić cięcie (koniec lub początek mojego GIFa). Jeżeli ustawię już wskaźnik w odpowiednim miejscu - naciskam ikonę nożyc - tnie mój plik, dzięki czemu mam dwie osobne części. Nie przejmujcie się, jeżeli podgląd i sam suwak chodzi opornie - tak to już jest z obróbką wideo :D Jeżeli zaś ikona nożyc jest nieaktywna - kliknijcie na ścieżkę wideo na osi czasu, być może warstwa po prostu nie została zaznaczona.


5. Tak wygląda podzielony film u mnie. Czerwony krzyżyk to części, które odrzucam, zaś zielonym ptaszkiem zaznaczyłam fragment, z którego utworzę GIFa. Niepotrzebne fragmenty usuwam naciskając na nie i wciskając delete na klawiaturze. 


6. Zostaje mi taki mały fragmencik. Na dobrą sprawę mogłabym już go zapisać, jednak płowy materiał źródłowy potrzebuje trochę podkręcenia ;) Jeżeli uważacie, że Wasz filmik nie potrzebuje już dodatkowej obróbki, możecie przejść do końcowych kroków.


7. Zaczynam od zmniejszenia rozmiaru obrazu. Mój aparat nagrywa w rozdzielczości 1200+ px na szerszy bok, ja tyle nie potrzebuję, w dodatku zmniejszony obraz prezentuje się lepiej. Wybieram więc z listwy Obraz > Rozmiar obrazu...


8. Pokazuje nam się okno z opcjami. Jedyne co nas interesuje to standardowe ustawienia wielkości - wpisuje więc takie wartości, jakie uważam za odpowiednie - u mnie to szerokość 600 pikseli, wysokość dostosuje się automatycznie. Naciskam OK.


9. Po zmniejszeniu obrazu chcę trochę poprawić kontrast i nasycenie. Podczas obróbki wideo nie da się tego zrobić standardowo jak ze zdjęciem za pomocą odpowiednich opcji (albo jeszcze do tego nie doszłam ;)), więc wykorzystuję inną metodę - proste mieszanie warstw. Zaczynam od wybrania okienka warstw... (jeżeli go nie widzicie wybierzcie z górnej listwy Okno > Wartswy)


10. Klikam na warstwę z filmem prawym przyciskiem myszy i wybieram opcję Powiel warstwę. Mam teraz dwie identyczne warstwy nad sobą ;)


11. Ważnym krokiem jest teraz przemieszczenie kopii ponad docelową grupę - inaczej mieszanie warstw nie zadziała. Przeciągamy więc naszą kopię wideo nad wszystkie pierwotne warstwy - tak jak ikonę na pulpicie, tylko troszkę delikatniej ;) Dzięki temu zauważamy, że na Osi czasu fragmenty filmu znalazły się nad sobą.

kliknij, żeby powiększyć

12. Na Osi czasu przeciągamy górny fragment wideo tak, by znalazły się idealnie nad sobą. Następnie wybieramy górny fragment filmu > wracamy do okna warstw > naciskamy rozwijaną listwę z napisem Zwykły (tuż obok Krycie, zaznaczyłam czerwonym prostokątem).

kliknij, żeby powiększyć

13. Z listwy wybieramy Łagodne światło. Da najmniej nachalny efekt. Jeżeli zaś wyda Wam się za mocny, możecie obok zmniejszyć Krycie - suwak domyślnie jest ustawiony na 100%.

kliknij, żeby powiększyć

14. Efekt ukazuje się od razu, nie jest może idealny, ale na pewno wygląda przyjemniej niż wypłowiały w oryginale film :) Kończymy zabawę z obróbką i zapisujemy - Plik > Zapisz dla Internetu...

kliknij, żeby powiększyć

15. Otwiera nam się najważniejsze okno, gdzie dzieje się cała magia - tutaj zapiszemy film jako obraz GIF. Popatrzcie na czerwone kwadraty od góry - tutaj wybieramy format - oczywiście wybierzcie GIF. Następnie rozwińcie listę opcji odtwarzania i zaznaczcie Na zawsze - inaczej obrazek przewinie się raz i zastygnie. Wystarczy już tylko zapisać, przed tym możecie zobaczyć pogląd :)

kliknij, żeby powiększyć

16. Po kliknięciu Zapisz otwiera nam się standardowe okno zapisywania, wybieramy miejsce, gdzie chcemy zapisać efekt, wpisujemy nazwę, klikamy zapisz...

kliknij, żeby powiększyć

17. I gotowe!


No dobra, jest to trochę skomplikowane, ale tylko dlatego, że chciałam Wam również pokazać lekką obróbkę filmu. Tak wystarczyłoby tylko załadować, uciąć, zmienić rozmiar i zapisać :)

Sposób numer 2 - Konwerter Online


Tutaj sprawa jest o wieeeele prostsza, ale jak mówiłam, efekt może tak nie zadowolić, jak własnoręczne edytowanie materiału filmowego. Początek wygląda tak samo - kręcimy film, zgrywamy na komputer i...

1. Wchodzimy na stronę http://image.online-convert.com/convert-to-gif - to taki multi kombajn konwertujący, najbardziej przypadł mi do gustu z tych szukanych na szybko, bo chciałam znaleźć również coś dla dziewczyn nie posiadających Fotoszopy :)

2. Zjeżdżamy minimalnie w dół i widzimy ustawienia. 
1 - tutaj wgrywamy swój bezpośredni plik
2 - ustawienia opcjonalne - możemy zmienić rozmiar obrazu. Ja wpisuję docelową szerokość, którą chcę uzyskać - np 500 px, z wysokością strona poradzi sobie sama. Na dole są opcje jakiś graficznych bajerów, ale nie widzę nic wartego uwagi, można się pobawić :)
3 - DPI - wpiszcie 72, bo taką rozdzielczość wyświetlają nasze ekrany :)
4 - gdy już powpisujemy wszystko i załadujemy plik - naciskamy Convert File. 



3. Czekamy aż plik się załaduje, chwilę popracuje i za chwilę mamy efekt! Powinien automatycznie się zapisać, jeżeli nie, naciskamy Direct dwonload link.

4. Efekt!


Tak jak mówiłam, efekt jest trochę gorszy, niż gdybyśmy próbowały pracować nad filmem same. Po pierwsze gorsza jakość, po drugie mniejsza płynność, po trzecie brak możliwości przycięcia filmu. Mimo wszystko może się sprawdzić, szczególnie gdy chcemy zrobić to na szybko i nie mamy możliwości skorzystania z Fotoszopa. 

W przyszłości spróbuję zrobić tutorial dla darmowego GIMPa, bo widziałam, że też można to zrobić w tym programie. Tym czasem czytajcie, próbujcie i pokazujcie efekty! :D
Jeżeli znacie jakieś inne sposoby, lub macie uwagi - podzielcie się :)

17 września 2013

Pielęgnacja: Słońce w tubce, czyli balsam brązujący Ziaja Sopot

Hej dziewczyny :)

Lato niestety już za nami, pogoda psuje się z dnia na dzień i zanim się obejrzymy, zima znów zaskoczy kierowców :P Słońca jest coraz mniej, przez co nastroje również powoli psują się i przepełniają jesienną goryczą. Która z nas nie tęskni już za pogodnymi dniami? Ja tęsknie, choć i tak moje ciało spowijałam mgiełką filtru do ciała, aby promienie światła za bardzo mnie nie spaliły :) Mimo tego nie straszyłam ludzi bielą swoich nóg i być może w zimie również będę mogła pokazać kawałek ciemniejszej skóry. Od czego w końcu balsamy brązujące - jednym z nich w dzisiejszej notce :)


Dokładnie chciałam Wam przedstawić produkt Ziaji, z serii Sopot, opisany jako balsam brązujący i relaksujący. Jest to jeden z wielu kosmetyków nadających naszej skórze koloryt stopniowo. Dostępny chociażby w Rossmannie, w cenie około 10 zł za 300 ml.


Od kiedy pamiętam świeciłam białą skórą, jednak dopiero od niedawna zaakceptowałam ten fakt. Przez wszystkie wcześniejsze lata wstydziłam się chodzić w krótkich spodenkach czy spódnicach, bo w dzisiejszych czasach noga biała w lecie = ohydztwo! Próbowałam więc opalać się naturalnie i w solarium - efektem była tylko skóra zaczerwieniona, po czym znów blada :P Sięgałam więc po samoopalacze, kończąc jako pomarańcza z zaciekami. Postanowiłam zabastować, jednak nadal trochę obawiałam się mojej alabastrowej kończyny wystawionej na widok publiczny. Zdecydowałam, że nadam jej choć ciutkę kolorytu, aby się zbytnio od ciała nie odcinała i tak w końcu zakupiłam pierwszy balsam brązujący. Padło na Ziaję, bo lubię kosmetyki tej firmy, był też tani i oceny na KWC miał nie najgorsze. 

Opakowanie typowo Ziajowe, czyli prosta butelka, prosty design. Jedynie kolor inny, brązowy ze złocistą poświatą, taki bursztyn. Wszelkie informacje podane jak na tacy, a butelka zadziwiła mnie trwałością - po całym okresie wakacyjnym wygląda jak nowa. Zatrzask zamykający jest mocny, nie zdarzyło mi się, aby otworzył się samoistnie, nawias nie pęka. 


Zapach kosmetyku jest typowy dla całej serii Sopot. Dla mnie pachnie bardzo przyjemnie, kojarzy mi się z wakacjami, ponieważ często na ten okres wybieram pielęgnację z tej kolekcji :) Kolor balsamu jest biało kremowy, zaś konsystencja - bardzo rzadka. Powiedziałabym, że to takie gęste mleczko, a nie balsam/krem. Przez to jest również bardzo wydajny - wystarczy niewielka ilość, żeby równomiernie pokryć wybraną partię ciała, ponieważ bardzo gładko się rozsmarowuje.


Dlatego mimo lekkiej konsystencji trzeba pamiętać, żeby nie nałożyć go za dużo - inaczej całe będziemy się lepić i czekać wieczność, aż kosmetyk się wchłonie. Mała ilość, dobre wsmarowanie i będzie idealnie. Trzeba bowiem pamiętać, że dobre wchłonięcie to klucz do sukcesu! Dzięki temu nie narobimy sobie smug, a balsam nie zbierze się w załamaniach. 

Zdjęć efektu niestety nie mam, musicie wierzyć na słowo pisane :) Balsam nakładałam na noc - po kąpieli szybko się smarowałam, ubierałam i szłam spać. Dlatego czasem płaciłam za to lekkimi odciskami po pidżamie, ponieważ Ziaja nie zdążyła się wchłonąć do końca. Nie jest to jednak problem tak wielki jak przy samoopalaczach, ponieważ Ziaja brązuje stopniowo. Po pierwszej aplikacji możemy nie widzieć różnicy, jednak gdy posmarujemy się 3 noce pod rząd, czwartego dnia na naszym ciele widzimy piękną opaleniznę! Przede wszystkim - równomierną. Po tych 3 aplikacjach skóra u mnie ciemniała bardziej, niż po użyciu jakiegokolwiek samoopalacza. I nie jest to efekt pomarańczy, a bardzo przyjemne przyciemnienie w odcieniu brązu :) Potem wystarczy smarować się co 3 dni, by efekt utrzymać. Nie ma też problemów z nierównomiernym schodzeniem koloru z naskórka, gdy chcemy z powrotem być bladziutkie, wystarczy poczekać parę dni i brązujący balsam schodzi :) 

Producent wspomina też coś o nawilżeniu naskórka. Rzeczywiście, coś tam działa, że moja skóra nie była sucha jak wiór, ale nie było to coś fenomenalnego, ot takie tam nawilżenie przy okazji. Gdy chciałam sprawić, żeby skóra była gładka, wybierałam coś innego.

Jeżeli chodzi o zapach, to o ile przy aplikacji pachniemy pięknym i świeżym zapaszkiem, to po nocy z balsamem śmierdzimy typowym samoopalaczem. Ja tego bardzo nie lubię, ale wystarczy pachnący żel pod prysznic+balsam (już zwykły) i problem znika. Mimo wszystko, jeżeli jakieś dziewczyny szukają balsamu bez typowego zapaszku samoopalacza - tu go nie znajdą.

Plusy: Cena, wydajność, kolor opalenizny, łatwość użycia, konsystencja
Minusy: Wchłanianie, zapach
Moja ocena: 4/5

Bardzo fajna alternatywa dla tych, którzy nie chcą narażać skóry na słoneczne promienie, a jednocześnie lubią ciemną skórę :) Również dla tych dziewczyn, które z tradycyjnych samoopalaczy korzystać się boją. Ja na pewno do nich nie wrócę, bo Ziaja zapewnia mi wygodne użycie, równie silny efekt, który jednak mogę stopniować i brak okropnych smug. Fajna konsystencja ma jednak swój minus w postaci wolniejszego wchłaniania przy za dużej ilości, no i typowy problem leży w smrodzie następnego dnia - ale to jest do przeżycia.

Korzystacie z samoopalaczy? Może nie potrzebujecie? :D