29 kwietnia 2013

Makijaż: Moja metamorfoza, czyli przed i po tapecie :D

Hej wszystkim!

Dzisiaj chciałam w notce przedstawić pewien blogowy TAG, który ostatnio krąży u niektórych dziewczyn. Chodzi o TAG metamorfozy, czyli o pokazanie siebie przed i po makijażu ;) Poniżej zasady, a po zasadach trochę moich odczuć na temat mnie przed, po i ogólnie o makijażu.

Zasady:
Stworzenie kobiecego makijażu, w którym czujecie się najlepiej oraz dodanie zdjęcia "przed", czyli bez makijażu :)
Dodanie baneru do notki oraz poinformowanie o zasadach, osobie, która Was otagowała oraz o założycielu tagu :)
Otagowanie kilku osób :)
Dodatkowo możecie pod założycielską notką wklejać Wasze metamorfozy, które ukażą się w podsumowaniu tagu :)

Nie zostałam o tagowana przez nikogo - piszę ten post sama z siebie, ponieważ jestem ciekawa ;) Na samym początku blogowania nie chciałam pokazywać swojej facjaty, nie widzę w niej nic ciekawego, nie chciałam straszyć. Ostatecznie doszłam do wniosku, że jednak wiele makijażu na tym traci, więc postanowiłam się pokazać. Nie zostałam zjedzona, wręcz przyjęto to dobrze, więc jeżeli tylko mogę, pokazuje cała twarz.

Kiedy krążyć zaczął TAG, dziewczyny przełamywały się i pokazywały się bez makijażu. I o dziwo, mimo zapewnień i ostrzeżeń, że to same potworzyce, nie było się do czego przyczepić - większość z Was jest bez tapety piękna i nie rozumiem, skąd te oburzenia ;) Na pewno nie straszycie, a u sporej części makijaż wiele nie zmienia. Ja jestem, co widać, zwolenniczką malowania się - jeżeli tylko ktoś robi to umiejętnie i podkreśla swoje atuty, to oczywiście, że lepiej wyglądać będzie lekko stuningowany. Pozostaje tylko kwestia odpowiedniego dobrania, smaku i okazji. Najważniejsze to czuć się dobrze z samym sobą.

Ja od razu mówię - nie jestem naturalną pięknością, wręcz przeciwnie. Cała zasługa mojej urody, którą chwalicie na zdjęciach, to po prostu dobrze dobrany makijaż. Bez niego nie mam brwi, rzęs, skóra mi prześwituje, a sińce pod oczami straszą. Dlatego nie oczekuje jakiś komentarzy w stylu : o co ty gadasz, jesteś śliczna bez makijażu itp. Nie, ja wiem jak wyglądam i nie potrzebuje tutaj jakiegoś pocieszenia :D Co nie znaczy, że użalam się nad sobą i płaczę nad tym, jaka jestem saute. Nie mam problemu z pokazaniem się bez tapety, oczywiście, że lepiej czuje się ubrana, ale bez przesady :P Gdy wiem, że nie będę miała czasu czy okazji chwycić po kosmetyki, radze sobie henną brwi, co od razu o wiele poprawia mój wizerunek. Ale skoro mogę wyglądać lepiej - czemu nie?

Koniec gadania, czas na moją metamorfozę. Bez szaleństw, mój szybki codzienny makijaż, bez udziwnień, prawie minimum.


Omg :D Wyglądam jak naćpana piętnastolatka. Jeżeli chodzi o minimum, to mam takie jakby 3 podstawy, w zależności od tego, gdzie idę, ile mam czasu itp. Pierwszy, minimalny stopień to podkreślenie brwi, korektor pod oczy i tusz do rzęs. Gdy nie chce mi się malować, to lekki podkład, korektor, brwi, puder, lekka, roztarta kredka na górnej powiece i tusz do rzęs. A tak na co dzień, kiedy mam czas na makijaż, czyli przez większość dni, to podkład+korektor+puder, baza pod cienie, bazowy cień, kreska eyelinerem, tusz do rzęs, podkreślone brwi, róż i błyszczyk/pomadka. Czasem kombinuje więcej, gdy idę na imprezę, chce dobrze wyglądać itp.


Takie zbliżenie. Jeżeli chodzi o codzienne produkty, to używam podkładu Bell, korektor Tony Moly, puder - fixujący z Essence. Eyeliner z Pierre Rene, tusz Wibo lub Lovely, róż Golden Rose, brwi to paletka Essence, cienie na powiekę - MIYO, pomadka również z Essence. Wszystko niska półka ;)

To tyle na dzisiaj. Jeżeli jesteście ciekawe, piszcie, jestem też zainteresowana, jaki jest Wasz punkt widzenia odnośnie malowania się i Was w makijażu. Mus czy nie? Nie taguje nikogo, jeżeli jesteście chętne się przełamać - proszę bardzo ;)

26 kwietnia 2013

Makijaż w stylu Dity von Teese Defilada Gwiazd z Golden Rose

Hej wszystkim!

I znów daje plamy jeżeli chodzi o częstotliwość notek :D Obiecuje poprawić się przez weekend majowy, który właśnie dzisiaj rozpoczęłam i będzie trwać u mnie do następnej niedzieli :) Słońce pięknie grzeje, aż szkoda siedzieć przy komputerze. W dodatku pojawiły się dwa malutkie powody, którym muszę poświęcać więcej czasu (szczegóły tutaj), nie wspominając o uczelni, pracy i załatwianiu praktyk :)

Ale, dawno nie było makijażu! Postanowiłam więc wziąć udział w konkursie Defilada Gwiazd z Golden Rose, o którym wiedziałam już troszkę wcześniej ;) Zmobilizowałam się głównie dlatego, że to już ostatnia gwiazda, która przykuwa moją uwagę - reszta współczesnych celebrytek to nie moja bajka. Przedstawiam więc Wam dzisiaj makijaż w stylu Dity von Teese ;)

Makijaż w stylu Dity von Teese Defilada Gwiazd z Golden Rose

Szczerze? Podobam się sobie w takiej wersji i mogłabym się tak nosić na co dzień - może bez domalowywanych pieprzyków. Dita to piękna kobieta, a to co mnie z nią łączy to chyba tylko dość jasna cera, wyraźne brwi i zamiłowanie do kresek na powiekach.


Przeanalizowałam sporo zdjęć samej gwiazdy i spróbowałam zaadaptować jej styl do siebie. Przede wszystkim podstawą jest jasna, idealna cera, lekko podkreślona różem. Do tego wyraziste, piękne brwi, wyraźnie podkreślone kreską oko z firaną rzęs i oczywiście czerwone usta. Ja zrezygnowałam z ciemnej, wiśniowej czerwieni, ponieważ w takich barwach mi po prostu źle. Najlepiej czułabym się tutaj z fuksją, ale wtedy to nie był by makijaż Dity, tylko mój :D Wisienką na torcie był pieprzyk na policzku.



Zbliżenie na oko. Jak widać, albo i nie, lekko zmodyfikowałam je, dodając tło dla grubej kreski. Podstawą jest duet dwóch szarości - prawie białej na całej powiece i ciemniejszej w załamaniu. W dodatku dolną powiekę i środek górnej podkreśliłam bardzo połyskującym, brzoskwiniowym cieniem, który rozjaśnił i uatrakcyjnił spojrzenie, podkreślając tęczówki. Szkoda, że tak mało widać go na zdjęciach :( Na końcu dokleiłam po trzy kępki sztucznych rzęs w samych kącikach - to moje ulubione rozwiązanie, subtelne, a jednocześnie można zauważyć różnicę na plus. Idealne na co dzień, jeżeli chcemy zrobić wrażenie :D

Jak Wam się podoba? Choć trochę upodobniłam się do Dity, czy raczej kwalifikujecie to jako makijaż uniwersalny?

19 kwietnia 2013

Kolorówka: Essence, Stay no matter what, wodoodporna kredka do oczu

Hej wszystkim!

Przepraszam za ostatnią przerwę w blogowaniu, odpisywaniu, komentowaniu... Znów wpadłam w marazm blogowy, u mnie co jakiś czas występują takie wzloty i upadki jeżeli chodzi o dodatkowe hobby, piękna pogoda nie ułatwia siedzenia w domu :) Jednak zmobilizowałam się i napisałam dziś notkę o produkcie od Essence, który zarówno kocham, jak i nienawidzę. Ciekawi? Zapraszam do czytania ;)


Krótko po pojawieniu się letnich nowości Essence podreptałam do Natury, ponieważ zaciekawiło mnie parę rzeczy. Z planowanych zakupów wzięłam tylko puder fiksujący w kamieniu, z matowego błyszczyka zrezygnowałam na rzecz ze starej oferty, a kredka... Kredka trafiła do mnie ponieważ szukałam jakiejś dobrej, czarnej kredki, a ta przykuła mnie wodoodpornością i rzekomą trwałością.


Kredkę zakupimy za około 7 zł/1,5 g. Mój odcień to czerń (01 midnight black), ale z tego co widzę na KWC, są też inne kolory.

Zacznijmy jednak od początku. Samo opakowanie prezentuje się dobrze, ot kredka w plastikowej osłonce. O zgrozo - do temperowania. Nie wiem, kto wymyślił kredki w plastiku do strugania, niech niechybnie będzie zmuszony strugać wszystkie kredki na świecie. O ile na początku opakowanie mi nie przeszkadzało, bo trzymało się dobrze, rdzeń nie łamał, a zakrętka się trzymała, to kiedy przyszła pora na temperowanie, po nieudolnych próbach zostawiłam to cholerstwo na parę tygodni w czeluści kufra. Tragedia! Tworzywo nie chce się gładko temperować, jest twarde i ciężkie do zestrugania, w dodatku rdzeń kredki mięciutki, przez co łamie się co chwilę! Wkładanie do lodówki nic nie daje, sprawdzałam. Próbowałam temperować dwa razy, straciłam już przez to prawie pół kredki i aż mnie mrozi na myśl o kolejnej próbie. To niemal awykonalne, przez co opakowanie staje się największą wadą, ponieważ przez to nie da się używać produktu.


Pozrzędziłam sobie, ale miałam powód. Przejdę więc do właściwości, które nieco oczyszczają ten produkt. Jak wspomniałam, kredka ma miękki rdzeń. Dzięki temu sunie on gładko po naszych powiekach, nie podrażniając. Jednocześnie jest dobrze napigmentowana i zostawia ślad pięknej, intensywnej czerni. To mnie cieszy, bo zazwyczaj w tej cenie mamy do czynienia co najwyżej z ciemniejszymi szarościami.


Kolor i konsystencja na plus, jak jednak sprawuje się na oku? Kredkę używam w codziennym makijażu w lekko roztartej formie, nie musi być super precyzyjna, nie rysuję nią też jaskółki, po prostu zaznaczam górną powiekę (grubiej na zewnątrz) i delikatnie rozcieram.Tutaj trzeba uważać, ponieważ kredka szybko zasycha. Rozcierać trzeba od razu po pomalowaniu, inaczej spotka nas niemiła niespodzianka - im dłużej zwlekamy, tym ciężej kredkę rozetrzeć, zasycha i zamiast mgiełki, odrywamy zaschnięte fragmenty od powieki, czyli po ludzku kredka się kruszy. Trzeba więc malować oko, szybko rozcierać i dopiero malować drugie. Jestem w stanie jej to wybaczyć, jednak jeżeli chciałybyśmy pokryć nią całą powiekę dla uzyskania ciemnej bazy - nie nadaje się do tego.

nagie oko

surowa kreska

kreska roztarta

roztarcie plus maskara

Jeżeli chodzi o kolor po roztarciu, to wiadomo, trochę blednie bezpośrednio po tym zabiegu, jednak wyjściowa intensywność utrzymuje się przez calutki dzień. Tu nie mam zastrzeżeń - kredka nie blednie, nie rozmazuje się, jaka była rano, jest wieczorem. Jednocześnie nie jest trudno ją domyć, płyn micelarny radzi sobie z demakijażem nawet grubszej warstwy. Czasem jednak ma gorsze dni - nie wiem, czy to zależy od bazy, czy od czasu, po którym ją rozcierałam, ale zdarza się jej blednąć, a miejscami zostają czarne okruszki... Jest to jednak sporadyczne. Wodoodporność ciężko mi stwierdzić, jednak jestem osobą, która często uroni łzę, a mimo tego produkt się trzyma, więc na pewno nie są to bajki.

Podsumowując, fajny produkt, na pewno do spróbowania, który został za przeproszeniem skaszaniony przez kiepskie opakowanie. Tej kredki NIE DA się normalnie zatemperować, ponieważ osnówka jest twarda i toporna, a rdzeń mięciutki i łatwo się łamie. Dla mnie kredka na co dzień idealna do czasu pierwszego zaostrzenia. Jednak należy pamiętać o szybkim czasie zasychania i niemożności wyrysowania cienkiej, łatwej jaskółki - dla kogoś może być to dyskwalifikująca wada. Duży plus za pigmentację i trwałość. No cóż - poszukiwania kredki idealnej trwają ;)

Moja ocena - 2/5


Swoją drogą wczoraj był u mnie niespodziewany kurier i przyniósł kosmetyki Dermedic do testów. Meilowo wybrałam jeden produkt, krem na noc minimalizujący rumień, więc miło się zaskoczyłam, kiedy dostałam do tego płyn micelarny i mnóstwo próbek - taki gest cieszy ;)

12 kwietnia 2013

Kolorówka: Swatche 12 BB kremów (Tony Moly, Skinfood, Skin79, Missha, Lioele, Innisfree)

Hej wszystkim!

Dzisiaj notka kosmetyczno-informacyjna, czyli porównanie BB kremów dla poszukujących :) Ja sama od dłuższego czasu szukam odpowiedniego dla mnie BB kremu, po porażce z Holiką postanowiłam zamówić tym razem same próbki, by nie kończyć z całym opakowaniem nietrafionego produktu.
Dla osób, które tak jak ja chcą wypróbować wiele opcji, polecam zamówić u Cosmetic Love zestaw 12 próbek BB kremów za około 7$. Ja tak zrobiłam, próbki doszły przed świętami, zdążyłam od tego czasu wypróbować je wszystkie, a dzisiaj podzielę się z Wami zdjęciami porównawczymi i krótkimi uwagami :)


Zdjęcia są robione w sztucznym zimnym świetle, kolory jak najlepiej odwzorowane. Uwagi spisywałam na bieżąco po użyciu każdego BB. Wiadomo, że ciężko się wypowiedzieć po jednorazowym użyciu, ale są to sprawy dotyczące krycia, koloru, konsystencji czy trwałości danego dnia. Czasem też zapychania, jeżeli wystąpiło po jednym użyciu. Co mogę tak ogólnie stwierdzić - jestem nadal poszukująca... Na prawdę mam problem z dobraniem czegoś do mojej twarzy. Moja cera jest jasna i różowa, na czysto jaśniejsza od ciała. Niestety, reszta ciała jest żółtawo-oliwkowa, co się kompletnie gryzie :D Ciężko dobrać coś odpowiednio jasnego, bo dużo podkładów mi się utlenia, w dodatku maskującego różnicę w odcieniu.
Większość kremów była za ciemna dla mnie, jeżeli była odpowiednio jasna, to za różowa, a gdy kolor i stopień jasności był idealny, to właściwości kompletnie nie dla mnie :D


  1. SKIN79 Hot Pink Super Plus BB Cream Beblesh Balm SPF25 PA++
  2. SKIN79 VIP Gold Super Plus Beblesh Balm Triple Functions BB Cream
  3. SKIN79 Snail Nutrition BB Cream SPF45 PA++
  4. SKIN79 ORANGE Super Plus Triple Functions BB Vital Cream SPF50+ PA+++
  5. Lioele Beyond the Solution BB Cream
  6. Lioele Triple the Solution BB Cream
  7. Lioele Dolish Veil Vita BB Cream #1 Gorgeous Purple
  8. Skinfood Platinum Grape Cell Essential BB Cream 1. Light Beige
  9. Skinfood Good Afternoon Honey Black Tea BB 1. Light Beige
  10. TONYMOLY Expert Triple BB Cream
  11. Innisfree Eco Natural Green Tea BB Cream 2. Natural Moisture
  12. Missha M Signature Real Complete BB Cream #21 Bright


1. SKIN79 Hot Pink - tego BB używałam już kiedyś, jako jednego z pierwszych. Dla mnie zbyt szary, ale ładnie się wtapia, choć krycie ma lekkie.
2. SKIN79 VIP Gold - tak jak wyżej, jednak bardziej go lubię ze względu na większe krycie.
3. SKIN79 Snail Nutrition - kompletnie mi nie pasuje, pozostawia strasznie mokre wykończenie, za mokre nawet dla mnie, w dodatku w konsystencji jest zbyt tłusty. Ma dziwny zapach i podrażnił mi oczy.
4. SKIN79 ORANGE - kolor najlepszy z gamy Skin79, kryje słabo/średnio, przy rozsmarowywaniu daje się mimo wszystko odczuć dość ciężka konsystencja, przy większej ilości wygląda dość nieestetycznie, lekko podkreśla suche skórki.
5. Lioele Beyond the Solution - dobrze kryje, nawet bardzo, ale jest bardzo ciężki, mazisty, podkreśla pory i jest bardzo ciemny (jak dla mnie).
6. Lioele Triple the Solution - jak wyżej, jest odrobinę lżejszy, jednak nadal za treściwy i ciemny.


7. Lioele Dolish Veil Vita BB Cream #1 Gorgeous Purple - mimo lekkiej konsystencji bardzo dobrze kryje, daje fajne wykończenie i ładnie wtapia się w skórę. Na początku jest biały, lecz podczas smarowania twarzy kapsułki pękają i uwalnia się kolor. Mimo wszystko dla mnie za różowy efekt na twarzy, wręcz czerwony, plus za ciemny kolor, w dodatku mnie zapchał.
8. Skinfood Platinum Grape Cell - pozytywnie mnie zaskoczył, ma ładny zapach, dobrze kryje, trochę tępo się nakłada, ale po wklepaniu stapia się ze skórą, dając efekt cery idealnej. Mimo fajnego, maskującego moje naczynka koloru jest za ciemny, na twarzy wychodzi lekko ziemisty, choć porównując z innymi kremami jest jednym z lepszych pod względem odcienia.
9. Skinfood Good Afternoon Honey Black Tea - kolor pasował mi chyba najlepiej ze wszystkich, odcień też jest dość jasny. Krycie słabe, w konsystencji jest kremowy, wygładza optycznie cerę. Niestety, największy minus to podkreślenie suchych skórek.
10. TONYMOLY Expert - ma dobre krycie, jest bardzo wydajny, odrobina wystarczy do pokrycia twarzy, w konsystencji lepki, ale niestety zbyt różowo-ziemisty na twarzy.
11. Innisfree Eco Natural Green Tea - taki trochę dziwaczek, kolor żółto - brzoskwiniowy, pachnie mocno zieloną herbatą, ale ma dziwną konsystencję, strasznie tłustą i mazistą, daje średnie krycie, wtapia się w cerę gorzej niż reszta, jest też zbyt ciemny jak dla mnie.
12. Missha M Signature Real Complete - mój faworyt pod względem efektu na twarzy, bardzo fajnie wtapia się w skórę, również kolorem, szkoda tylko, że potrzebuję czegoś bardziej żółtego, bo pod względem właściwości jest super.

Jak widać, mi nie dogodzisz :P Na pewno rozglądnę się za BB kremami z serii Skinfood Afternoon, coś mi świta, że były tam odpowiednie dla mnie kolory z lepszymi właściwościami, niż Black Tea. Ostatecznie niezła jest też Missha, Skin79 Orange i Skinfood Grape. Ale skoro to nie ideały, to po co kupować ;)

Używacie kremów BB? Jakie są wasze faworyty?

8 kwietnia 2013

Włosy: Marion, Keratin Mix - spray prostujący włosy

Hej wszystkim!

Obiecuję, że to na razie ostatni włosowy post, jedynie szykuje się jeszcze aktualizacja i wracamy na bardziej urozmaicony tor :) Dzisiaj zaś chciałam trochę powiedzieć o ostatnim produkcie Marion, czyli sprayu prostującym włosy.


Zazwyczaj nie katuję moich włosów prostownicą, jednak czasem zdarzają się sytuacje, gdy chce, żeby wyglądały lepiej. Moje kłaki ogólnie ciężko sprecyzować - są takie niby proste, niby falowane, czyli ogólnie proste, ale bardzo podatne na wszystkie odgięcia, stylizacje itp. Codziennie myje je i suszę suszarką, ciekawa więc byłam jak ten spray sprawuje się w codziennych sytuacjach.


Opakowanie mieści w sobie 130 ml produktu i kosztuje około 8 złotych. Wydajność jest całkiem przyjemna, przy częstym stosowaniu przez ostatnie 3 tygodnie zużyłam może 1/4 opakowania. Co do samej otoczki, to produkt zamknięty jest w buteleczce z atomizerem, bez kapturka ochronnego. Design jest prosty i nawiązujący do kosmetyków bardziej profesjonalnych, z tyłu mamy wszystkie najważniejsze informacje. Sam aplikator nie zacina się i nie psuje, łatwo się nim operuje.

Zapach jest przyjemny i długo utrzymuje się na włosach - taki owocowy, ale chemiczny, typowy dla kosmetyków do włosów, jednak jak pisałam, przyjemny i lubię go czuć na głowie. Sam spray nie obciąża włosów, a stosowałam go na mokre, jak i suche włosy, w obu przypadkach nie zauważyłam szybszego oklapnięcia czy nieświeżości. Stosowałam go na dwa sposoby - przy codziennym suszeniu suszarką, jak i przed prostowaniem prostownicą. W obydwu przypadkach zauważyłam działanie, może nie było spektakularne i włosy nie były proste jak druty, jednak o wiele łatwiej się je modelowało i nie musiałam tyle traktować ich gorącym powietrzem/powierzchnią, by je ujarzmić i wyprostować. Po zabiegach są proste, gładkie, ujarzmione, nie puszą się i nie wysuszają. Oczywiście wiadomo, że to zasługa dużej dawki sylikonów w składzie, więc osoby które unikają tych składników powinny uważać. Bardzo dobrze sprawuje się też w roli zabezpieczenia końcówek przed gorącymi temperaturami, tutaj stosuje zamiennie z Isaną, jednak Marion wygrywa dzięki ładniejszemu zapachowi i lepszemu nabłyszczeniu.


Podsumowując, jestem zadowolona z tego sprayu, choć oczywiście po jego użyciu na całe włosy muszę dokładnie je oczyścić na drugi dzień. Mimo tego nie zauważyłam obciążenia czy wysuszenia na dłuższą metę. Dla mnie może nie jest nieodzownym kosmetykiem, ale na pewno wartym uwagi, być może będę go stosować na stałe zamiennie do ochronnej Isany, która jest moim must have.

Moja ocena: 5-/5

To już koniec przygody z kosmetykami Marion  na blogu, choć na pewno nie na zawszę, do niektórych produktów z pewnością wrócę ;) Tym czasem możecie wciąż przeczytać o niektórych z nich.



Kosmetyki do testów dostałam w ramach Malinowego Klubu


7 kwietnia 2013

Włosy: Marion, Ultralekka Odżywka z Olejkiem Arganowym

Hej wszystkim!

Ostatnio piszę te posty jak oszalała, ale cóż - jak trzeba, to trzeba ;)
Dzisiejszej nocy opowiem Wam o kolejnym włosowym produkcie Marion, tym razem ultralekkiej odżywce w sprayu z olejkiem arganowym.


Tak jak w przypadku innych produktów Marion, nie rozglądałam się nigdy za nimi specjalnie, więc ciężko mi określić dostępność. Za 120 ml odżywki zapłacimy mniej więcej 8 złotych. Produkt zamknięty jest w przezroczystej buteleczce z atomizerem, na której mamy skromną szatę graficzną i wszystkie informacje o produkcie. Jeżeli chodzi o motyw, to średnio przypadł mi do gustu, połączenie jaskrawego, pomarańczowego prostokąta i złotego wywijasa jest dla mnie kiczowate, no ale na szczęście nie odpowiada to za właściwości produktu. Jeżeli chodzi o użytkowanie, tutaj na plus - opakowanie się nie niszczy, a atomizer działa dobrze, nie zacina się, psika nawet ustawiony do góry nogami. Dodatkowo mamy zabezpieczający kapturek na spray. 


Odżywka jest dwufazowa - mamy płyn o barwie pomarańczy, zaś nad nim klarowną, przezroczystą warstwę. Przed użyciem wystarczy potrząsnąć, wtedy nasz płyn zmienia wygląd i zamienia się w nadal pomarańczową, ale mętną emulsje. Zapach tego produktu jest charakterystyczny, taki typowy dla produktów do włosów - słodki, lekko migdałowo-waniliowy. Mimo tego podoba mi się i jestem zadowolona, że dość długo utrzymuje się na włosach.


Odżywki używałam po umyciu włosów, tuż przed suszeniem. Aplikowałam parę pryśnięć, aby jak najlepiej pokryć włosy, ale nie przesadzając. Ciężko mi opisać, czy pomaga rozczesać włosy, ponieważ razem z nią zaczęłam używać dTanglera i rozczesywanie nawet mokrych kłaków to bajka :P Po wysuszeniu włosy są bardziej miękkie i wygładzone, ale przede wszystkim - pięknie się błyszczą! Ta odżywka chyba wydobywa najlepszy blask ze wszystkich, które dotąd używałam. Dodatkowo nie obciąża - jest na prawdę lekka, tak jak obiecuje producent. Jednocześnie wygładza, zmiękcza i ujarzmia włosy, więc jestem w pełni z niej zadowolona i sięgam gdy nie mam czasu nałożyć tradycyjnej odżywki podczas mycia. Zawiera jednak sylikony, które dawno odstawiłam w pielęgnacji, dlatego nie sięgam po nią często i tylko wtedy, kiedy na następny dzień myję włosy szamponem z SLS.

Moim zdaniem jest średnio wydajna, ale myślę, że spokojnie na miesiąc - półtorej codziennego używania starczy.

Moja ocena: 5/5

Produkt otrzymałam do testów w ramach Malinowego Klubu


6 kwietnia 2013

Projekt Układ Słoneczny: Neptun

Hej wszystkim!

Tak jak zapowiadałam, w dzisiejszym dniu przedstawiam Wam makijaż zainspirowany Neptunem :)


Po wielu makijażach typowo 'artystycznych' chciałam wykonać coś, co nawiązywało by do tematu, a jednocześnie dało by się w tym wyjść do ludzi. Tak powstał ten makijaż, który nawiązuję do pięknego, niebieskiego koloru tejże planety, jednocześnie nie jest krzykliwy, na imprezę w sam raz, jeżeli tylko dobrze czujecie się w kolorach niebieskich, błękitach czy fioletach :)

Polecam powiększyć
Przypomina trochę takie kolorowe smokey eye, ale nim nie jest. Zaczęłam od czerni w zewnętrznym kąciku, którą to wyznaczyłam kontur oka i granicę makijażu. Potem na środek położyłam piękny głęboki kobalt opalizujący na złoto (tutaj niestety tego nie widać), bliżej wewnętrznego kącika jaśniejszy, połyskujący błękit, zaś w samym kąciku bardzo jasny lazur. Ciemniejsze granice roztarłam fioletowym pigmentem Zoeva, nałożyłam go też na dolnej powiece. Łuk brwiowy potraktowałam bielą opalizująca na fiolet, obrysowałam oko czarną kredką i nieudolnie dokleiłam sztuczne rzęsy :D

Polecam powiększyć
Polecam powiększyć
Brwi zaznaczyłam naturalnie, na twarz nałożyłam kryjący podkład i korektor, a usta pozostawiłam w neutralnym, lekko rozjaśnionym kolorze, nałożyłam jedynie błyszczyk Essence. Ten makijaż nie jest do końca dla mnie, wewnętrzne kąciki są za mało rozjaśnione, przez co moje blisko osadzone oczy są jeszcze bliżej siebie :D


Jak Wam się podoba Neptun? Jesteście na tak, czy na nie?

Włosy: Marion Hair Therapy, Gorąca kuracja do włosów z olejkami

Hej wszystkim!

Tak jak zapowiadałam na moim fanpejdżu, dzisiaj chciałam Wam przedstawić kolejny produkt marki Marion przeznaczony do pielęgnacji włosów. Przyjrzymy się dokładniej Gorącej Kuracji do włosów z Olejkami - Ylang Ylang i Rozmaryn.


Kuracja do włosów o działaniu wzmacniającym,zapobiegającym wypadaniu włosów oraz pobudzającym ich porost. Wzbogacona olejkami ROZMARYNOWYM i YLANG YLANG, które nawilżają skórę głowy, przyspieszają porost włosów, zapobiegając ich przesuszeniu i wypadaniu. Preparat w połączeniu z wodą wydziela przyjemne ciepło, które wzmacnia działanie aktywnych składników.

Za saszetkę produktu zawierającą 10 ml zapłacimy około 2zł. Wydaje mi się to niewygórowaną ceną, zachęcająca do spróbowania - wszakże nie mamy prawie nic do stracenia. Co do dostępności to ciężko mi się wypowiedzieć, nie rozglądałam się za tym produktem w sklepach,  być może można dostać Kuracje w popularnych drogeriach.


Sam produkt zamknięty jest w prostej saszetce, typowej dla kosmetyków o tak małej pojemności. Na opakowaniu podane są wszystkie informacje, takie jak skład, obietnice producenta czy sposób użycia. Szata graficzna przeciętna, na szczęście nie wieje kiczem, ale nie przykuwa też specjalnie uwagi.


Jak widać na zdjęciu, saszetka kryje przezroczysty produkt, który jest dość wodnisty, ale bez przesady, da się go normalnie nałożyć bez rozlewania wszystkiego na boku. Zapach jest delikatny, dość przyjemny, ale nie utrzymuje się długo na włosach. Według producenta należy nanieść trochę na wilgotne dłonie, rozetrzeć i nanieść na skalp i włosy. Podczas rozcierania kuracja powinna się rozgrzewać. I rzeczywiście, podczas rozcierania w dłoniach czuć narastające ciepło, produkt zaczyna się też lekko pienić. Niestety efekt rozgrzania jest krótkotrwały i znika po nałożeniu na głowę, choć i na niej starałam się delikatnie wykonywać masaż. W dodatku co mnie irytowało, podczas nakładania to normalne, że zostawały mi 1-2 włosy na dłoniach, przez co podczas aplikacji ponownej porcji miałam pełno zrolowanych kudłów - fe :D
Po za tym nie miałam problemu z rozprowadzeniem ani spłukaniem kosmetyku.


Jeżeli zaś chodzi o sam efekt, to po jednorazowym razie nie byłam w stanie zauważyć mniejszego wypadania, więc ominę ten punkt i skupie się na doraźnych odczuciach. Włosy po spłukaniu były odrobinę gładsze, ale na pewno nie aż tak jak po zastosowaniu odżywki. Po wysuszeniu na pewno były bardziej miękkie i błyszczące, jednak brakowało mi nawilżenia, które jest dla mnie bardzo pożądane. Dla mnie więc efekt był średnio zadowalający - brak nawilżenia włosów powoduje, że Kuracja od Marion nie przypadła mi do gustu, bo lekki błysk i miękkość daje mi umycie kłaków zwykłym szamponem.


Krótko podsumowując, na pewno plusem jest cena i mała pojemność, dzięki której możemy wypróbować produkt. Jednak u mnie Kuracja nie zdała rezultatu, nie odczułam niemal żadnych korzyści z jej nałożenia, jedynie aplikacja była ciekawa dzięki uczuciu rozgrzania :)

Moja ocena: 2/5

Spotkałyście się z tym produktem od Marion? Może znacie inne rozgrzewające kosmetyki pielęgnacyjne do włosów?

Produkt otrzymałam do testów w ramach Malinowego Klubu
 

3 kwietnia 2013

Projekt Układ Słoneczny: Mars

Hej wszystkim po raz drugi w dzisiejszym dniu :)

Jak widzę, posty o pielęgnacji cieszą się na moim blogu słabą popularnością. Jeżeli jeszcze nie czytałyście, zapraszam do przeglądnięcia poprzedniej notki o produktach Decubal - Eye i Face Cream.

Dzisiaj za to mam dla Was kolejny makijaż z projektu Układ Słoneczny. Cieszy mnie, że coraz to więcej dziewczyn włącza się do zabawy i podsyła mi swoje pracę. Zaraz po publikacji notki idę robić porządki i linkować wasze prace!


Jak tytuł wskazuje, mam dla Was do zaprezentowania makijaż zainspirowany Marsem. Mars kojarzy mi się oczywiście z czerwienią, trochę czernią, a przede wszystkim z geometrycznymi, surowymi formami - chyba takie spaczenie z bajek, gdzie kultura marsjańska zawsze posiadała takie cechy :) Przeniosłam więc to na swoje oko i tak powstało bliżej nieokreślone, czarno-czerwone coś z domieszką czerwonych, kolczastych dodatków na dolnej powiece.

Polecam powiększyć :)
Muszę w końcu zakupić sobie ładny, matowy, czerwony cień, bo w mych paletach ten kolor występuje w zaledwie jednym egzemplarzu, w dodatku w dość kiepskiej jakości. Tutaj użyłam właśnie czerwieni z palety 180 kolorów, czerni od MIYO, pod łukiem brwiowym znalazła się szarość przełamana bielą również MIYO, odrobina My Secret Star Dust. Po za tym czarny eyeliner Pierre Rene, na dole Duraline zmieszany z czerwonym cieniem. Dokleiłam też rzęsy z Buyincoins i kolejny raz żałuję, są okropne w obsłudze.

Polecam powiększyć :)
Ja jestem nieco bardziej zadowolona z jakości zdjęć, niż ostatnio, choć nie jest też idealnie, ćwiczę dalej :) Was zapraszam do oglądania i komentowania, czy wam się podoba i dlaczego :)

Pielęgnacja: Decubal, Face Cream i Eye Cream


Hej wszystkim! Przez ostatni czas nieco przystopowałam z blogowaniem, święta, sprawy osobiste, trochę się tego nazbierało, za co przepraszam. Muszę tez uzupełnić zakładkę z projektem Układ Słoneczny, jak i w końcu wykonać swój zaległy makijaż z zeszłego tygodnia! Spodziewajcie się więc dwóch prac w tym tygodniu :D Muszę też nadrobić recenzyjne zobowiązania, także pewnie będzie mnie tu troszkę więcej niż zwykle :)

Dzisiaj chciałam Wam przedstawić dwa produkty marki Decubal, która towarzyszy mi w mojej pielęgnacji od dłuższego czasu. Przeczytajcie więc o duecie do pielęgnacji twarzy - kremie pod oczy oraz odżywczym i intensywnie nawilżającym kremie do twarzy.

DECUBAL, EYE CREAM



Cena: 29-35 zł
Od producenta: Skóra wokół oczu jest szczególnie delikatna i wymaga odrębnej pielęgnacji. Używaj zatem kremu pod oczy rano i wieczorem, aby dokładnie nawilżyć skórę, co doda Ci zdrowego wyglądu. Ceramidy, kolagen oraz kreatyna pomagają w lepszym napięciu cienkiej skóry, natomiast kwas hialuronowy oraz witamina E regenerują skórę od środka. Sposób użycia: Do codziennego stosowania na skórę wokół oczu.

Składniki (INCI):
Aqua, Pentylene Glycol, Glycerin, Dicaprylyl Carbonate, Cetyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Octyldodecanol, Sodium PCA, Distarch Phosphate, Glyceryl Stearate, PEG-100 Stearate, PEG-40 Stearate, Butyrospermum Parkii Butter, Creatine, Sodium Hyaluronate, Hydrolyzed Collagen, Tocopheryl Acetate, Isocetyl Alcohol, Ceramide 3, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tocopherol, Sorbitan Tristearate, Carbomer, Sodium Gluconate, Sodium Hydroxide, Ethylhexylglycerin.
Zawartość substancji lipidowych: 23%.


Ode mnie: Krem zamknięty jest w opakowaniu z pompką airless i zawiera 15 ml. Łatwo się go wydobywa, opakowanie nie zacina się, plusem tego rozwiązania jest też zachowana higiena. Wszystkie informacje są czytelnie podane, a otoczka całości estetyczna. Sam produkt ma dość rzadką konsystencję, jest chyba najlżejszy z całej gamy kosmetyków. Dzięki temu wystarczy odrobina, by dokładnie pokryć okolice naszych oczu, co czyni go wydajnym. Na skórze się błyszczy i wchłania dopiero po jakimś czasie, zostawiając ochronną warstwę. Jest to dla mnie plusem, ponieważ moja skóra wokół oczu jest bardzo podatna na wszelkie przesuszenia i po niej najszybciej widać, w jakiej kondycji jest cera. Nadaje się zarówno na noc, jak i pod makijaż, nie powoduje rolowania się korektora, ani jego szybszego ścierania się czy ważenia. Moim zdaniem właśnie idealnie zabezpiecza delikatny naskórek przed groźbą wysuszenia przed kolorowe kosmetyki. Po dłuższym czasie stosowania zauważyłam też większe nawilżenie i jakby częściowe zredukowanie moich sińców pod oczami, które są widoczne i nie do zwalczenia. Zapewne to właśnie zasługa dobrego odżywiania tych okolic. Oczywiście nie są to efekty spektakularne, ale i tak jestem zadowolona, bo mało który krem robi cokolwiek z moimi podkowami. Plusem jest też brak podrażnienia w razie za bliskiego kontaktu z okiem. Podsumowując, przyjemny produkt, który nawilża i chroni te rejony naszej twarzy.
Moja ocena: 4/5

DECUBAL, FACE CREAM - odżywczy i intensywnie nawilżający krem do twarzy


Cena: 23-30 zł
Od producenta: Dostarcz swojej suchej skórze twarzy składników odżywczych stosując łagodny krem do twarzy DECUBAL FACE crea m. Krem ten łagodzi i pielęgnuje dzięki zawartości naturalnego składnika tłuszczowego, jakim jest lanolina zapobiegająca świądowi, suchym plamom oraz ewentualnemu nieprzyjemnemu uczuciu napięcia skóry twarzy. Krem zawiera poza tym witaminę E, która ma działanie zmiękczające. Szybko wnika w skórę i nie tłuści - dlatego doskonale nadaje się pod makijaż. Sposób użycia: Do codziennego stosowania na skórę twarzy – do cery suchej.

Składniki (INCI): Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Glycerin, Cetyl Alcohol, Sorbitan Stearate, Glyceryl Stearate, Citric Acid, Lanolin, Polysorbate 60, Cetearyl Glucoside, Cetearyl Alcohol, Carbomer, Tocopherol, Ethylhexylglycerin, Sodium Gluconate, Sodium Hydroxide, Phenoxyethanol, Sodium Benzoate. Zawartość substancji lipidowych: 18%.


Ode mnie: Po dłuższym okresie używania tego kremu mam dość mieszane uczucia. Zacznę jednak od opakowania - do czynienia mamy z tradycyjnym, dużym słoikiem, mieszczącym 75 ml kremu. To całkiem sporo. Opakowanie jest matowe, z czerwoną zakrętką, a krem początkowo zapieczętowany jest ochronną folią. Konsystencja jest dość gęsta i zwarta, maślana. Czyni to ten produkt równie wydajnym, co poprzednik, mimo dość częstej eksploatacji nie zużyłam jeszcze opakowania. Dość męczącą cechą tego kremu jest zapach, charakterystyczny dla całej linii produktów Decubal... Prezentowane są jako bezzapachowe, jednak dla mnie kosmetyki te mają swój charakterystyczny zapach i to dość nieprzyjemny. Face Cream również posiada tą cechę, może nie emituje 'smrodku' tak wyraźnie, jak inne kosmetyki, ale wciąż jest wyczuwalny, w dodatku to kosmetyk nakładany na twarz. Sama woń dla mnie przywodzi na myśl ruskiego szampana, czy fermentujące drożdże. Ogółem, nieprzyjemne i w dodatku dość długo utrzymuje się na skórze.
Pomijając kwestie zapachowe. Krem jak pisałam, ma dość konkretną konsystencję. Nałożony na twarz wchłania się do matu, pozostawiając na skórze film, jednak po jakimś czasie, przynajmniej u mnie, zaczyna się świecić. Używam go głównie na noc, ponieważ na dzień jest za ciężki, w dodatku makijaż roluje się na nim, a on sam nie posiada ochrony SPF - dla mnie to mus. Polecam więc go w ramach nocnego odżywiania skóry. Jeżeli chodzi o sam efekt, po pierwszych dniach używania zauważyłam ładne ujednolicenie cery, może nie wybitne nawilżenie, ale z tym radziłam sobie nakładając dodatkowo pod spód kwas hialuronowy. Naczynka się uspokoiły, tak jak pisałam, cera ujednoliciła, była miękka i przyjemna. Jednak po dłuższym czasie stosowania krem zaczął mnie zapychać - pojawiło się mnóstwo podskórnych krostek, może nie ekstremalnych, ale widocznych i jak dla mnie krem był do odstawki. Co ciekawe, nie dzieje się to po jednorazowych użyciach, ale po dłuższym czasie, dlatego też zaczęłam stosować krem co jakiś czas - na jedną, dwie noce w tygodniu. Początkowo pozytywne skutki użycia były utrzymywane, lecz z czasem zauważyłam, że moja cera zaczęła chyba przyzwyczajać się do produktu i nie czerpała z niego tyle, ile wcześniej. Nie wiem ile to wina samego kremu, a ile kapryśności mojej skóry, mimo wszystko znikło nawilżenie i ujednolicenie, budziłam się z cerą zmęczoną, jakby 'zapchaną' całym tym dobrodziejstwem. Na razie więc Decubal poszedł w odstawkę.
Moja ocena: 3-/5 

Z przedstawianej dwójki to jednak Eye Cream bardziej przypadł mi do gustu. A jakie są wasze opinie? Stosowałyście już te produkty marki Decubal?