30 marca 2013

Włosy: Marion Nature Therapy, Ocet z Malin&Koktail Owocowy - Kąpiel odbudowująca włosy i 60 sekundowa maseczka do włosów

Hej wszystkim!

Dzisiaj chciałam Wam szybko zaprezentować produkty do włosów marki Marion, który dostałam w ramach testów od Maliny - założycielkę Malinowego klubu. Jest to Kąpiel Odbudowująca Włosy, Ocet z Malin, o którym słyszałam wiele na blogach poświęconych pielęgnacji włosów, oraz 60 sekundowa maseczka z tej samej serii. Jaka jest moja opinia? Czytajcie dalej :)

KĄPIEL ODBUDOWUJĄCA WŁOSY


Cena i dostępność: Około 7 zł/130 ml, dostępny w osiedlowych drogeriach. Ja u siebie widuje sporadycznie.

Od producenta: Kąpiel odbudowująca włosy. Zanieczyszczone powietrze, stres  mogą powodować utratę koloru i matowienie Twoich włosów, dlatego Nature therapy stworzona została, aby przywrócić włosom blask, siłę i elastyczność.  Preparat o świeżym zapachu malin delikatnie oczyszcza, usuwa resztki szamponu z włosów oraz pomaga przywrócić naturalną kwasowość skóry głowy.

Opakowanie i estetyka: Opakowanie proste, zgrabne, z przezroczystego plastiku z naklejkami z informacją. Zakrętka czarna, na zatrzask, nie wypaczyła się, działa nadal sprawnie. Plus dla naklejek, że nie odklejają się nieestetycznie. Buteleczka wyposażona jest w w dozownik z małą dziurką, przez którą wydostaje się odpowiednia ilość produktu - ja nie miałam problemu z aplikacją.



W użyciu: Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to zapach. Bardzo ładny, przynajmniej dla mnie - połączenie syropu malinowego i Mamby o tym samym smaku. Wyczuwam też lekko kwaśną nutę, jakby jabłka? Dzięki temu zapach jest słodki, ale rześki i świeży. Kolor ma jak widać mocno malinowy, co można zauważyć tez podczas używania. Producent zaleca po umyciu i odżywieniu włosów nałożyć Kąpiel na włosy, a po jednej minucie spłukać chłodną wodą. Tak też stosowałam Ocet. Najpierw mycie eko szamponem z e.Leclerc, następnie odżywka Lniana Farmony. Po spłukaniu odżywki, gdy włosy były już gładkie, nakładałam produkt Marion - po prostu przechylając butelkę i lejąc Kąpiel bezpośrednio na włosy. Dzięki dozownikowi o małej średnicy nie miałam problemu z przelewaniem produktu. Następnie lekko wmasowywałam go w głowę, czekałam minutę i spłukiwałam. Podczas masażu produkt się pieni zabarwioną na różowo pianą.

Skład. Jak widać, całkiem niezły, sporo ekstraktów, szkoda tylko, że chemii też sporo :P
Działanie: Pierwsze, na co zwróciłam uwagę, to gładkość włosa po użyciu octu. O dziwo, właśnie po jego zastosowaniu włosy, które były niczym jedwab po odżywce Farmony, po produkcie Marion stawały się nieco bardziej tępe i splątane. Nie zrażona, chciałam zobaczyć efekty po wysuszeniu włosa. Podczas szczotkowania mokrych kłaków nie zauważam dużej różnicy, po za pięknym zapachem, który utrzymuje się u mnie nawet po wysuszeniu przez cały dzień. To zdecydowany plus. Kolejną zaleta jest rzeczywiste zmiękczenie loków (ale u mnie to nie sukces, ja z natury mam dość miękkie włosy), a przede wszystkim nadanie połysku - rzeczywiście, produkt ładnie nabłyszcza włosy, choć nie powiedziałabym, że fenomenalnie (tutaj lepszy jest inny produkt Marion, o którym niedługo). Różnica jest jednak widoczna. Mam też wrażenie, że włosy dłużej utrzymują swą świeżość.

Lewo - zachmurzone niebo, prawo - to samo, jednak z dodatkiem lampy o zimnym, białym świetle
Wydajność. Niestety, produkt Marion jest słaby pod względem wydajności. Jednak sam producent to zauważa - jedno opakowanie starczy według niego na 5 użyć i tyle właśnie razy udało mi się zastosować Kąpiel przed zdenkowaniem.

Podsumowując: Ciężko powiedzieć. Na pewno nie jest to mój must have w pielęgnacji włosów, ponieważ według mnie po za nabłyszczaniem i pięknym zapachem wiele nie robi. Za krótko go używałam, by stwierdzić rzeczywiste odżywienie. Na pewno jednak jest warty spróbowania i myślę, że gdy spotkam go w jakiejś drogerii i będę miała parę dodatkowych groszy w portfelu - kupię. Dla pięknego zapachu :)

Moja ocena: 3,5/5 - fajny dodatek, ale bez szału.

Stosowałyście Ocet Malinowy od Marion? Czujecie, że potrzebujecie go wypróbować, czy raczej wydaje Wam się zbędnym gadżetem?

60 SEKUNDOWA MASECZKA DO WŁOSÓW


Drugim produktem z tej serii, który testowałam jest 60 sekundowa maseczka do włosów. Jej pojemność to 15 ml, które starcza według producenta na dwie aplikacje, a jej cena to około 3 złotych. Produkt zamknięty jest w opakowaniu typowym dla wszelkich maseczek czy próbek, jednak wyróżnia je możliwość ponownego zamknięcia - zastosowano prosty dozownik. Jest to dla mnie spory plus, ponieważ często takie produkty starczą mi więcej, niż tylko pojedyncze użycie, a nigdy nie wiem co zrobić z resztka - wyrzucić szkoda, jednak z drugiej strony wizja rozciapanego wszędzie produktu mnie przeraża. Tutaj mamy specjalny 'dzióbek', który po odłamaniu zamienia się w zatyczkę dla ujścia.


Sama maseczka ma konsystencję typową dla takich kosmetyków - jest dość gęsta i treściwa, ale bez przesady, da się ją spokojnie rozsmarować na włosach. Ma lekko malinowy kolor i przyjemny, owocowy zapach, choć na pewno mniej naturalny i intensywny niż płukanka octowa.


Maseczkę nakładałam zamiast odżywki po umyciu włosów, po czym spłukiwałam. Na początku sądziłam, że opakowanie starczy mi jedynie na jednorazową przygodę, jednak o dziwo sporo produktu zostało i starczyło na jeszcze jedno użyciu, jak obiecywał producent. Po spłukaniu włosy były w dotyku bardziej miękkie i śliskie, jednak prawdziwa natura maseczki wyszła po wysuszeniu włosów. Delikatny zapach utrzymywał się na kłakach, uprzyjemniając czesanie. Mimo wszystko, gdy włosy były już suche, cały czar prysł... Owszem, lekko się błyszczały i były odrobinę bardziej miękkie niż zwykle. Jednak to koniec superlatyw. Nie zauważyłam dodatkowego nawilżenia, wręcz przeciwnie, końce były napuszone i skołtunione, zaś podczas czesania zauważyłam jakby delikatny łupież, choć ostatnio poradziłam sobie z tym problemem. Sytuacja powtórzyła się również podczas drugiej aplikacji.


Zdecydowanie to chyba najsłabszy produkt z całej serii, bo przełknęłabym wszystko, gdyby nie robił nic - zdarza się, może będzie pasował komuś innemu. Jednak tutaj zauważyłam dodatkowo negatywne efekty, jak podrażnienie skalpu i puszenie włosów, co dyskwalifikuje tą odżywkę w moich oczach i nie polecam jej nikomu. W sumie nic dziwnego patrząc na skład, ekspertem nie jestem, ale mnie nie zachwycił.


Moja ocena: 1/5
Produkt dostałam do testowania w ramach Malinowego Klubu

29 marca 2013

Firmoo po raz drugi

Witam wszystkich tą nocną porą :D

Postanowiłam w przerwie pomiędzy mazianiem na tablecie w fotoszopce dać znać życia. Dzisiaj chciałam Wam przedstawić już po raz drugi okulary marki Firmoo.


Jakiś czas temu dostałam, od znanego wielu blogerkom Antonio, propozycję ponownej współpracy. Jakby nie patrzeć z poprzedniej pary nadal jestem bardzo zadowolona i dobrze mi służy, także nie wahałam się długo. Tym razem chciałam jednak celować w okulary przeciwsłoneczne. Niestety, nie były one dostępne, musiałam zdecydować się na ponownie na korekcyjną parę z mniejszej puli, niż wcześniej. Wybór był trudny, ponieważ wszystkie modele średnio leżały mi na twarzy (skorzystałam z wirtualnego mierzenia okularów dostępnego na stronie sklepu, według mnie fajny dodatek i wiele ułatwia). Ostatecznie jednak zdecydowałam się na przedstawianą pare, ponieważ wydawała mi się najlepsza z dostępnych i najbardziej mnie do siebie przekonała.


Wszystko przebiegło pięknie i szybko, po paru dniach paczka była już w moich rękach. Jak zwykle prócz pary szkieł otrzymałam dwa etui - miękkie i twarde, chusteczkę oraz zapasowe śrubki+kieszonkowy 'wihajster'. Tym razem twarde etui podoba mi się, jest ładne i eleganckie, w przeciwieństwie do poprzedniego, które jakby nie patrzeć wieje trochę tandetą - choć nadal działa.



Oprawki, które wybrałam, to coś w stylu kujonek, z metalowymi detalami po bokach. Ponownie czarny, mocny plastik, jakoś taki styl przemawia do mnie bardziej, niż subtelniejsze połączenia :D Są wygodne, noski nie odbijają się na twarzy, nie zauważyłam skutków ubocznych w postaci zmęczenia oczu czy bólu głowy. Nie rażą w oczy, gdy je zakładam, całkiem dobrze współgrają z moją 'urodą', choć bardziej podobam się sobie w poprzednich oprawkach :)



Podsumowując - jestem zadowolona, mam zapasową parę szkieł i teraz czuje się w pełni nasycona, jeżeli chodzi o sprawy mojego wzroku. Kontaktów mieć nie zamierzam, bo okulary zakładam jedynie na wykłady, są wygodne, lekkie i nie przeszkadza mi ich noszenie w torbie i zakładanie w razie potrzeby.

Jeżeli jesteście zainteresowani oferta Firmoo, a nie zamawialiście jeszcze nic z tego sklepu, skorzystajcie z ich oferty dla nowych klientów - pierwsza para okularów GRATIS, ponosicie jedynie koszty wysyłki - około 19$. Co i tak moim zdaniem wychodzi taniej, niż zakup nowych oprawek stacjonarnie :D

Jak Wam się podoba ta wersja oprawek? Jesteście zadowolone ze swoich okularów od Firmoo?

24 marca 2013

Makijaż: Przywołujemy wiosnę

Hej!

Dzisiaj post szybki jak sama akcja zorganizowana przez *jamapi. Także podziwiajcie mój wiosenny makijaż. W skrócie biała kredka, a na to żółć i dwa odcienie niebieskiego - morski granat i błękit, który zlał się w zieleń, na górze roztarcie błystkiem z palety Sleek Paraguaya.


Całość mi się podoba, dla mnie makijaż nawet na co dzień, choć dawno tak mocno nie malowałam się do wyjścia. Dla klimatu słońce pięknie wyszło zza chmur, choć nadal na dworze tak zimno, że tyłek odpada :D


I jak Wam się podoba? Przywołam wiosnę? :D

22 marca 2013

Projekt Układ Słoneczny: Słońce

Hej wszystkim!

Jak zapowiadałam, tak zrobiłam i udało mi się wymalować na swoim oku makijaż inspirowany słońcem. W sumie wyszło to jak połączenie marchewki z ośmiornicą, ale przyjmijmy, że to piękne promienie słoneczne i barwy zachodzącej gwiazdy widocznej na ziemi. O tak.


Główną rolę gra paletka Sleek Paraguaya, na dole czarny eyeliner Pierre Rene, macki to złoto z delty Hean.



No cóż, jak moja siostra stwierdziła przed chwilą - 'średni'. Nie do końca jestem zadowolona, zrobiłabym to teraz nieco inaczej, ale zabawa to w końcu zabawa :) Nie potrzebnie zapeszałam na FB :D


Chciałam podziękować dziewczynom, które idą jak na razie zgodnie z terminami i mają już dwa makijaże na koncie -  MissEsStyle, Klaudii Niemiec, Wizażowni i Gutkaci - tak trzymać laski :D 
Przypominam też, że jak obiecałam, w finale akcji dziewczyny czynnie biorące udział w projekcie, mogą wylosować nagrodę specjalną :) Odchylam rąbka tajemnicy i przedstawiam pierwszą z nagród - być może będzie ich więcej :D Zgłaszać można się nadal, także - pędzle w ruch i malujemy!

źródło: cocolita.pl
Notka trochę bez ładu i składu, przepraszam, przemęczona jestem.
Jak podoba Wam się makijaż? Marchewkowe macki, czy rzeczywiście ma coś wspólnego ze Słońcem? :D

21 marca 2013

Pielęgnacja: Decubal Lips&Dry Spots Balm, czyli mój mały bohater

Hej wszystkim!

Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o kolejnym produkcie marki Decubal, a dokładnie o balsamie do ust i suchych miejsc. Nie będę Was trzymać w niepewności i od razu Wam powiem, że to moje pielęgnacyjne odkrycie tego roku (choć dopiero się zaczął :D). O tym, dlaczego podbił moje serce oraz innych aspektach dowiecie się w poniższej recenzji.


Cena i dostępność: Balsam jest dostępny w aptekach, za 30 ml zapłacimy około 20 zł.

Opakowanie: Produkt dostajemy zapakowany w kartonik utrzymany w estetyce marki. Znajdują się na nim wszystkie najważniejsze informacje, które są również powtórzone na właściwym opakowaniu. Sama maść zamknięta jest w tubie wykonanej z miękkiego plastiku, która posiada zakrętkę. Sama zakrętka jest owalna i wykonana z matowego, twardego tworzywa. Zakręca się bardzo łatwo i szybko, nie wyślizguje się też z rąk dzięki chropowatej powierzchni. Produkt nie sprawia problemu przy wydobyciu, tubka posiada mały dziubek, przez który możemy precyzyjnie wydobywać balsam. Nie mam zastrzeżeń, po za jednym - biały kolor szybko brudzi się podczas użytkowania.


W użyciu: Maść, bo właściwie to mi przypomina, ma dość gęstą i zwartą konsystencję. Przy wydobywaniu nie rozlewa nam się, właściwie to po wyciśnięciu nadal zachowuje kształt dozownika. Dopiero po zetknięciu z ciepłem skóry zaczyna lekko się topić i ładnie rozprowadzać. Balsam jest tłusty i treściwy, zostawia odczuwalną, odrobinę lepką powłokę. Zapachem i kolorem przypomina mi Linomag - albo raczej połączenie wazeliny i pszczelego wosku. Nie zwróciłam uwagi na smak, jest raczej niewyczuwalny, na pewno nie natarczywy. Balsam Decubal wchłania się całkiem przyzwoicie, choć wszystko zależy od tego, jakiej grubości nałożymy warstwę.



Działanie: Wcześniejsze akapity były suchymi opisami, ale tutaj mogę się rozwodzić i rozwodzić nad właściwościami tego produktu. Po pierwsze, stosowałam go w trzech celach - po pierwsze, na usta, na noc, jak i w ciągu dnia. Po drugie - na suche skórki przy paznokciach na noc. Po trzecie - na suche obszary na twarzy, które zostały mi po stosowaniu szkodliwej dla mnie Holiki :P W dwóch punktach spisał się rewelacyjnie, jedynie na skórkach nie odczułam różnicy, bo za szybko ścierał mi się z dłoni.
Jeżeli chodzi o usta, jest to bardzo dobry balsam. Nawilża, szybko je zmiękcza, pozwala na uzyskanie idealnego efektu, nawet jeżeli chwilę wcześniej męczyły nas odstające suche płatki skóry. Wargi długo pozostają nawilżone i zabezpieczone. Na pewno je odżywia, nie uzależnia. Dla mnie bije Carmex na głowę - właśnie dzięki odżywianiu, zmiękczaniu i długotrwałemu efektowi, Carmex daje u mnie tylko powierzchowny efekt, a i tak nie radzi sobie z suchą skórą tak dobrze, jak Decubal. To raz. Po drugie, to produkt na prawdę uniwersalny. Po zmaganiach z BB kremem Holiki moja cera wołała o pomoc. Była na prawdę przesuszona, miejscami pojawiły się suche placki. Zastosowałam więc dwudniową kurację Sudocrem+Decubal. Na całą twarz nakładam Sudocrem, a na newralgiczne miejsce balsam. Ostatecznie pokrywałam nim cały nos, część policzków, czoła i okolice oczu. Sprawdził się REWELACYJNIE. Skóra w jedną noc stała się gładka, po dwóch zastosowaniach suche skóry zniknęły całkowicie, cera się uspokoiła, zmiękła, nawilżyła. Co jest wielkim plusem, nie zauważyłam żadnego zapchania, nawet minimalnego, choć nakładałam sporo produktu. Dodatkowo pod oczy sprawuje się u mnie lepiej, niż jakikolwiek krem - wyraźnie nawilżył te okolice na tyle, że moje sińce stały się o wiele mniej widoczne. Cudo, po prostu cudo.

Test na ustach: Na pierwszym zdjęciu suchary po nałożeniu podkładu mineralnego, następnie warstwa balsamu, na trzecim zdjęciu usta odciśnięte z nadmiaru Decubalu po jakiś 3 minutach, na czwartym nałożona pierwsza lepsza pomadka. Tak stosuje go rano podczas makijażu.



Trwałość i wydajność: Na ustach po zastosowaniu wytrzymuje dość długo, miękkość i nawilżenie czuje wciąż po 2-3 godzinach. Potem albo aplikuje go jeszcze raz, albo nakładam sobie pomadkę/błyszczyk :P Po około 2 miesiącach intensywnych testów zostało mi około połowy opakowania, więc produkt jest bardzo wydajny, zważywszy na fakt, że nakładałam go też w sporych ilościach na twarz.

Podsumowując: To najlepszy produkt, według mnie, z całej serii. Na pewno będę wracać do niego, choć nie zdarza mi się to często :D Bije Tisane, mojego dotychczasowego ulubieńca, nie wspominając o Carmexie, którego nie lubię. Jest w dodatku produktem uniwersalnym, świetnie sprawdza się miejscowo na twarzy, pod oczami. Wielki plus również za pojemność i wydajność. Jak dla mnie spełnia wszystkie obietnice, zachwyca, pozostaje ulubieńcem i KWC. Polecam z czystym sumieniem.

Moja ocena: 5/5

Miałyście do czynienia z tym balsamem? Czego używacie w zimie do ochrony swoich ust?

15 marca 2013

Moje kosmetyczne hity za 10 złotych

Hej wszystkim!

Dzisiaj w końcu miało się pojawić porównanie baz pod cienie, ale że wypadło mi spotkanie i wróciłam dość późno do domu, postanowiłam więc dodać krótki post o moich kosmetycznych hitach za 10 zł i mniej :) Mam nadzieję, że idea Wam się spodoba, bo ja osobiście lubię czytać wpisy tego typu - ostatnio np. u Oczuchmurności ;)

Szczerze powiedziawszy, jako że jestem z osób wyznających zasadę "lubię dużo i tanio", w mojej kosmetyczce większość produktów pochodzi z dolnej/średniej półki. Mi to nie przeszkadza, bo znajduje tam wiele perełek, przedtem zapoznając się z Waszymi opiniami i częściej te produkty lądują właśnie w kategorii HIT, niż KIT. Przechodząc więc do sedna - zaczynamy.


Na samym początku produkty do ust - pomadki Wibo Elixir i błyszczyk Essence Stay with Me. W tych produktach lubuję się bardzo, a o samym błyszczyku pisałam już na blogu. Mają świetne kolorki, dobrą pigmentację i dają przyjemny efekt. Niestety Wibo nie grzeszy trwałością, mimo tego jednak przepadam za moją pomadką numer 1 bardzo i często maluje nią usta.


Maskary Wibo i Lovely to moim zdaniem bardzo fajne produkty w niskiej cenie. Większość z nich jest polecana na blogach i ja osobiście niemal z każdej jestem zadowolona. Różowa to mój stały ulubieniec, Curling Pump Up doceniłam niedawno, zmieniając metodę malowania rzęs. Collagen Wear to najnowszy nabytek, mam co do niej lekko mieszane uczucia, ale gdy ma lepszy dzień to efekt, który nią uzyskuje jest zachwycający. Tak jak teraz myślę, to każda jest dobra solo, ale najlepiej sprawdzają się w połączeniu na rzęsach razem :D


Czas na cienie, czyli coś, czego mam w nadmiarze. Jakiś czas temu doceniłam cienie jedynki za wygodę w porównaniu z wielką paletą. Moje ulubione to przede wszystkim MIYO, których mam coraz więcej, cienie My Secret, które ostatnio się polepszyły i dorównują tym od MIYO (ten sam producent). Od zawsze tez lubuje się w kolekcji Star Dust. Bardzo dobre są też cienie Hean, jedynki, jak i trójki, które są bardzo kremowe i świetnie napigmentowane.


A to mój najnowszy ulubieniec :D Mam go zaledwie 3 dni, wiem, że to mało na rzetelną recenzję, ale już go bardzo polubiłam! Po ostatnich podkładowych porażkach, na zakupach w Biedronce zauważyłam podkłady Bell Perfect Matte za jedyne 10 zł. Obiło mi się w głowie, że ktoś polecał i postanowiłam zaryzykować. Odcień 01 jest średnio jasny, ale jakoś wtapia mi się w twarz, w dodatku przypudrowuje go jaśniejszym pudrem. Ale, przede wszystkim jestem zadowolona z właściwości - mimo tego, że jest matujący, nie wysusza mi twarzy, dobrze kryje, daje 'zdrowe' wykończenie i jest trwały! Nawet koleżanka mnie skomplementowała (Monstrum :D). Nie spodziewałam się cudów, ale nie żałuję, że go zakupiłam :)


Jeżeli chodzi o lakiery, to ja ogólnie wyznaję zasadę, że dla mnie emalie droższe niż 10 zł nie istnieją :D (no, może z wyjątkiem Jolly Jewels). Najbardziej lubuje się w MIYO i Safari - ich cena nie przekracza 4 złotych. Jak dla mnie mają bardzo fajne kolory i wykończenia, często modne kolory i zazwyczaj trafiam na egzemplarze nie robiących problemów.


 Na koniec pielęgnacja. Tutaj nie wiele, w tym dwie nowości, które pokazywałam swoją drogą w aktualizacji włosowej. Zdążyłam już zapoznać się z eko szamponem bio naia, jak i odżywką Farmona Herbal Care. Obydwa produkty kupię powtórnie - szampon świetnie myje, jest bardzo wydajny i nie szkodzi moim włosom. Zaś odżywka sprawuje się lepiej, niż Alterra - włosy są bardziej błyszczące, lepiej się rozczesują i nie puszą tak bardzo. A oliwki Babydream nie trzeba przedstawiać - tania i świetna do OCM, jak i olejowania włosów ;)

To tyle moich obecnych kosmetycznych hitów za 10 złotych i mniej :) Jeżeli coś sobie przypomnę, na pewno zaktualizuję wpis. Znacie te produkty, lub macie na nie ochotę? Jakie są wsze hity za mniej niż Mieszka I?

14 marca 2013

Projekt Układ Słoneczny: Pluton

Hej wszystkim!

Dzisiaj w końcu miałam czas, żeby zrobić pierwszy makijaż do projektu :D Miało to nastąpić już na początku tygodnia, ale niestety jakoś było mi to wszystko nie po drodze. Bez zbędnego owijania - Pluton!


Czemu akurat tak, a nie inaczej? Sama  nie wiem. Pluton kojarzy mi się z taką fioletową planetą, mroczną, ciemną, gdzieś hen hen na krańcach układu... Sam pomysł obijał mi się w głowie od paru dni i wyszło to, co widać.



Niestety jak zwykle ponarzekam na mój aparat, który nie uchwycił piękna cieni, które użyłam. Główną rolę gra tutaj pigment Zoeva, który wśród swej fioletowej bazy ma mnóstwo drobinek, sprawiających, że mieni się on na granatowo. Nałożyłam go na czarny eyeliner Essence, który rozsmarowałam na powiece.



Biała kreska to kredka NYX Milk, na którą nałożyłam opalizującą na fiolet/granat biel - tego również aparat nie uchwycił :D Ten cień znalazł się również pod brwią, która sama w sobie została potraktowana czarnym matem MIYO. Gdzieniegdzie przyciemniłam makijaż czernią, żeby podkreślić jasność kreski. Przylepiłam też nieudolnie połówki rzęs z Buyincoins.


Tak to się prezentuje w lepszej wielkości. Jak Wam się podoba? Kojarzy się z Plutonem? :D
Mam nadzieję, że niedługo zobaczymy prace innych dziewczyn, a dzisiaj zapraszam Was do MissEsStyle, która jako pierwsza podjęła wyzwanie! Wymalowała Marsa, który według mnie wyszedł świetny - a z resztą sami zobaczcie i wejdźcie po więcej ;)


Wciąż zapraszam też do wzięcia udziału w projekcie!


12 marca 2013

Kolorówka: Krótki romans z Holika Holika Aqua Petit Jelly bb cream

Hej wszystkim!

Widząc ten tytuł niektóre z Was mogą być zdziwione - przecież dopiero ten BB do mnie przyleciał, a ja już piszę notkę. Co jest tego przyczyną? A to, że Holika wędruje dalej, ponieważ kompletnie nie sprawdziła się na mojej cerze. Zapraszam więc na mały review, gdzie wyjaśnię przyczyny takiej, a nie innej decyzji.


Ogólnie powiem Wam, że jestem zirytowana takim przebiegiem spraw, ponieważ na prawdę napaliłam się na ten produkt i z niecierpliwością na niego czekałam. Wydawał mi się wybawieniem po nietrafionych podkładach, a w internecie naczytałam się samych pozytywów. Zazwyczaj szczęśliwie buble mnie omijają, ale tutaj straciłam całkowicie cierpliwość i jestem sfrustrowana dodatkowo przez to oczekiwanie cudów.

Ale do sedna. Holika Holika Aqua Petit Jelly - mój odcień to #1, czyli jaśniejszy. W ofercie mamy jeszcze #2. Dostępny jest na eBayu, w cenie około 45-65 złotych. Jest to BB w formule żelowej, jak popularny Skinfood Orange Jelly. I rzeczywiście, krem ma żelową, lekką konsystencję. Posiada dodatek miętowej 'galaretki', która ma odświeżać naszą twarz. Co jest ważne, jest podobno oparty na bazie wody, która po nałożeniu wyparowuje z kremu, przez co ten idealnie stapia się z naszą cerą.


Podkład dostajemy zapakowany w kartonik, na którym zamieszczone są wszystkie informacje - zarówno po koreańsku, jak i angielsku. W środku, prócz samej kremu dostajemy specjalną, sylikonową gąbeczkę, która ma służyć do nakładania podkładu. Gąbeczkę posłałam dalej, więc o niej się nie wypowiem ;) Sam produkt zamknięty jest w bardzo ładnym opakowaniu - z grubego, matowego szkła, uformowanego na kształt piaskowej babki, lub właśnie galaretki. Zwieńczona jest zakrętką o kolorze morskim z logo firmy i nazwą produktu. Bardzo mi się to podoba, a kolor jest typowo w moim stylu ;)


Jeżeli chodzi o aplikację, no niestety tu możemy się zawieść, bo do zakrętki umocowana jest szpatułka, którą mamy sobie wygrzebać krem. Póki produkt jest pełny, to pół biedy, gorzej, kiedy trzeba się męczyć z końcówką, bo szpatułka nie sięga do dna. Dodatkowym utrudnieniem jest żłobienie buteleczki, ciężko wybrać z rowków podkład. Na szczęście ma on taką właściwość, że spływa sobie na dół i nie osadza się na ściankach. Pamiętajmy, że skoro BB krem jest na bazie wody, to musimy go szczelnie zakręcać - inaczej wysycha i nic z nim nie zrobimy. Na szyjce buteleczki widać, co się dzieje z pozostawionym na działanie powietrza kremem.


Kolorystyka tego BB określana jest jako żółta. Fakt, jest to żółty odcień, ale dla mnie za bardzo wpada w pomarańcz. Odcieniem jasności plasuje się mniej więcej jak Pharmaceris Kryjący Ivory, który za to wypada przy nim ciut bardziej szaro, po rozsmarowaniu na dłoni nie widać jednak różnicy.
Krem pachnie bardzo przyjemnie - jak brzoskwinia, morela. W dodatku wydaje się wydajny, mimo większej ilości nakładanej na twarzy nie widzę ubytku z mojej połówki.


No dobra, to dlaczego puściłam Holikę w świat? Niestety, w użyciu jest dla mnie tragiczna. Pierwszy problem pojawił się przy próbie nałożenia na twarz. Najpierw poszły w ruch palce, nie spodziewając się porażki. Pokład ten bardzo, bardzo trudno się rozprowadza, porobił mi okropne smugi, nie wtopił się w skórę. Druga próba - jajko w stylu Beauty Blendera. Niestety, tu również klapa - mimo wszystko wyglądał przez wklepywanie ciut lepiej, jednak nadal robił okropne smugi, ciasto, podkreślał suche skórki. Następnie spróbowałam na czystą skórę (dla mnie to barbarzyństwo...), wcierając krem lateksową gąbeczką do makijażu. Efekt - w końcu znośny, myślałam, że będzie tylko lepiej, skoro udało mi się znaleźć metodę. Wszystko ładnie się wtopiło, kolor był piękny - rozjaśnił się i idealnie wpasował w cerę. Następnym razem spróbowałam już na filtrze, kremie, serum - przy rozprowadzeniu nie było problemu, minimalnie podkreśla suche skórki, ale da sie przeżyć.

Po prawej widać, jak krem wysycha i utlenia się na dłoni, która wcześniej posłużyła mi jako paleta
Ale, pięknie być nie może. Mimo tego, że w końcu jako tako wypracowałam metodę nakładania, nie udało mi się dogadać z tym kremem. Po pierwsze, daje matowe wykończenie - u mnie to tępy mat, który nie pasuje do mojej suchej cery, pod oczami wyglądał strasznie i nie dało się tego naprawić żadnym korektorem. Po drugie, zauważyłam, że podrażnia i wysusza mi cerę. Po trzecie, nie jestem w stanie go przypudrować, ponieważ efekt wykończeniowy jest jeszcze gorszy i wyglądam jak chodzący suchar.


Najgorsze jest jednak, jak wygląda po paru godzinach noszenia. Na zdjęciach na mojej twarzy BB krem jest dopiero co nałożony. Gdy jednak widzę się w lustrze po godzinie-dwóch w pracy/na uczelni... brrr. Po jakimś czasie krem jednocześnie brzydko waży się na skórze, łatwo się ściera, moja cera zaczyna niebotycznie świecić jak oblana olejem, na wierzch wychodzą wszelkie czerwone plamy, a w dodatku podkreśla suche skóry - nawet te, których nie mam, co prowadzi do tego, że wczoraj wyglądałam, jakbym zrzucała skórę jak jakiś gad.  Cerę miałam jak popękaną, suche skórki odstawały i tworzyły obszary 'złuszczania'. Jak tylko zobaczyłam się w lustrze to samoocena -218472934728 i postanowiłam nigdy więcej nie nałożyć tego kremu. W dodatku podrażnił i wysuszył mi cerę na dłużej.

Dodam tylko, że krycie słabe/średnie - przy pierwszej warstwie ukrywa zaczerwienienia u wyrównuje koloryt, po drugiej ukrywa niespodzianki. Więcej nie nakładałam, bo za bardzo podkreśla skórki.

Podsumowując, strasznie się zawiodłam. W końcu trafiłam na podkład, który idealnie stopił się z moim odcieniem skóry i jej nie przyciemnił. Szkoda tylko, że robi to za cenę wszystkiego, co tylko najgorsze - podkreślania suchych skórek, przetłuszczania, ścierania się, uwydatniania niedoskonałości. W dodatku zaszkodził mi na dłużej i teraz męczę się z podrażnioną i suchą skórą. A fe!

No cóż, widocznie jestem jedną z tych, którym ten konkretny hit nie służy - pewnie to wina wysuszenia przez wysychanie wody w BB :D Oby inne dziewczyny były bardziej zadowolone, a ja szukam ideału dalej.