27 maja 2012

Mini haul i postanowienie

Hej Dziewczyny i (Chłopcy)!

Żyje teraz w ciągłym biegu, zamieszaniu, projektach i stresie - wiadomo, jak to w czasie sesji. Mam trochę mniej czasu na przygotowywanie notek, ale nie chcę zaniedbywać bloga. Dzisiaj skromnie, małe pochwalenie się zakupami kosmetycznymi i postanowienie, którego mam zamiar się trzymać i zrealizować do końca. Ale o tym za chwilę :)

Skromna realizacja kosmetycznych potrzeb w tym miesiącu. Czyli pędzel do pudru Ecotools, filtr do twarzy, po za tym małe, zbędne przyjemności, jak lakier do paznokci i antybakteryjny żel do rąk.

















Pędzel Ecotools dorwałam w Rossmanie w cenie 30 zł bez grosza. Od dłuższego czasu szukam jakiegoś lepszego pędzla do pudru, z  miękkim, syntetycznym włosiem, który nie 'zedrze' mi podkładu przy aplikacji. Kolejną sprawą jest filtr, Iwostin Solecrin. Zdecydowałam się na niego, ponieważ przede wszystkim jest nie testowany na zwierzętach, ale to kryterium muszą spełniać wszystkie moje kosmetyki. Druga sprawa to wysoki filtr, całkiem przystępna cena, stabilne filtry, na które mogę kłaść makijaż i całkiem dobre recenzje na KWC. Używam go od 3 dni i jak na razie jest ok, chociaż trzeba popracować przy makijażu, bo filtr jest dość tłusty i nie wszystkie podkłady wyglądają na nim dobrze, przynajmniej jak nakładam jego przepisową ilość. Zapłaciłam za niego AŻ 38 zł. Piszę aż, ponieważ dzisiaj natknęłam się na reklamę DOZu, gdzie informowano o obniżkach kosmetyków Iwostin. Krem kosztuje 25 zł. Więc jeżeli macie ochotę - kierujcie się tam :) Antybakteryjny żel do rąk z CleanHands kupiłam pod wpływem chwili w Rossmanie. Kosztował 3 zł za 30ml, więc się zdecydowałam, szczególnie, że idzie lato, ręce się pocą, brudzą... A ta mała tubka zmieści się do torebki i świetnie odświeży dłonie w odpowiednim momencie. Ostatnia rzecz to lakier do paznokci z Golden Rose. Uwielbiam lakiery od jakiegoś czasu, gdy mam okazję to powiększam swoją kolekcję o nowe kolory. Najbardziej lubuje się w tych najtańszych, więc mogę sobie pozwolić na kolejne :) Tutaj skusił mnie dość nietypowy kolor, fioletowa perła z jasnym połyskiem. Na razie powstrzymam się z jego oceną, ponieważ chcę jeszcze trochę poeksperymentować.

Drugą część notki stanowi moje postanowienie. Stwierdziłam, że powinnam skończyć z wydawaniem sporej ilości mojej skromnej wypłaty na kosmetyki, za to zainwestować w coś innego - chociażby zmianę garderoby lub oszczędzić na coś poważniejszego. Najbardziej zawsze kuszą mnie podkłady i tuszę do rzęs, ponieważ są to dla mnie kosmetyki najważniejsze, w których ciągle szukam ideału. A, że nie mogę znaleźć, to inna sprawa ;) Powoduje to ciągłe kuszenie się na kolejne nowości. Przepatrzyłam swój kufer i stwierdziłam, że powinnam się ograniczyć, bo wykończenie wszystkiego zajmie mi... rok, co dopiero, gdybym miała sprawić sobie kolejne. Więc postanawiam - nie kupię żadnego podkładu oraz tuszu do rzęs, póki nie wykończę posiadanych - które zaprezentuje. Mam też zamiar ograniczyć się w różach czy bronzerach.





Podkład Pharmaceris, którego używam na początku makijażu w okolice oczu (jestem z tych, które najpierw malują oczy, potem resztę twarzy, kwestia cieni pod oczami i ryzyka sypania cieni:)), krem Alterry z brzoskwinią, którego mam jeszcze dużo, pięknie pachnie, na lato będzie idealny, oraz podkład Everyday Minerals, który mam już prawie... rok. Nie maluje się nim codziennie, ale dość często, widać zużycie. Ten odcień jest dla mnie za ciemny (nie do końca przemyślany wybór), ale przy cienkiej warstwie dobrze wtapia się w skórę. Gdy go skończę, na pewno jeszcze zakupie podkład EDM, ponieważ mi służą. Po za tym mam jeszcze sporo próbek. BB kremy Skin79, które dostałam miesiąc temu, podkłady Lumiere, 4 rodzaje. Niech Was nie zwiedzie ich wielkość, te podkłady są niesamowicie wydajne, jeden woreczek starczyłby mi pewnie na 2-3 tygodnie codziennego używania, jeżeli nie dłużej. Do tego dochodzi nie pokazany na zdjęciu Tony Moly Dear me Petite Cotton BB cream.



Tusze do rzęs. Aktualnie otwarte 3. Żaden nie okazał się idealny, ale tragedii też nie ma. Chciałam spróbować kolejnego... Ale postanowiłam wykończyć te. Tusz Essence i Wibo goszczą u mnie po raz drugi. Z pierwszym opakowaniem w obu przypadkach myślałam, że trafiłam na odpowiadający mi tusz, ale przy drugim opakowaniu ten czar prysł. Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale tusze zakupione, trzeba zużyć. Tusz Eveline był dołączany do promocyjnego opakowania z pudrem i odżywką. Opinie na KWC ma całkiem pozytywne, ale u mnie kompletnie się nie sprawdza. Nie wiem, jak z nim wytrzymam, gdy nadejdzie jego pora :)

Wypociłam prawdziwy esej, mam nadzieję, że da się przez to przebrnąć. W skrócie - postanawiam nic nowego nie kupować, póki nie wykorzystam starych, zalegających produktów.

Macie może ochotę na recenzję konkretnego kosmetyku? Kupujecie na zapas, z chęci posiadania, czy może potraficie do tego podejść z rozsądkiem i ograniczacie liczbę kosmetyków tylko do tych aktualnie używanych?

22 maja 2012

Paznokcie: Essence Color&Go nr 405 - Sweet as candy

Hej dziewczyny!
Dwa dni temu zarejestrowałam niespotykaną jak dla mnie aktywność na blogu :) Próbowałam się doszukać powodu tego nagłego skoku odwiedzających i trafiłam, wszystko za sprawą Jamapi, która postanowiła podzielić się moim blogiem ze swoimi czytelnikami. Dziękuje, to była bardzo miłe! Niesamowity prezent dla początkującej blogerki, jaką jestem :)

Dzisiaj skromnie, zaprezentuje jeden ze znanych produktów marki Essence, czyli lakier z serii Color&Go. Notkę przygotowałam wcześniej na właśnie takie przypadki, jak dzisiaj - jestem w trakcie ciężkiej sesji, baterie w aparacie mi padły, więc nie mogłam przygotować nic na bieżąco, za co przepraszam. Postaram się nadrobić to za kilka dni, kiedy pierwsze projekty związane ze studiami już mi odpadną :)

Cena i dostępność - około 6zł w drogeriach Natura.

Opakowanie i estetyka - lakier znajduje się w małej buteleczce z grubym szklanym dnem, z nakrętką w odpowiadającym kolorze. Szczerze, opakowania tej serii bardzo przypadły mi do gustu. Są proste, estetyczne, bez zbędnych ozdobników. Wszystkie informacje mamy czytelnie podane. Jedynie przeszkadza mi naklejka dystrybutora, jest po prostu brzydka, po odklejeniu klej zostaje i brudzi się. Ale to szczegół. Pojemność to tylko 5 ml, jednak nie jest to problemem, ponieważ według mnie małe buteleczki są bardziej praktyczne, szczególnie, jeżeli lubi się zmieniać kolor na paznokciach. Kolor, który kryje się pod nazwą Sweet as candy to jasny, pudrowy róż.


W użyciu - tu już wychodzą pierwsze mankamenty. Nie wiem czemu, ale przy lakierach Essence czasem zdarza mi się odkręcić nakrętkę... bez pędzelka. Zostaje on po prostu w gwincie. Sama rączka jest krótka, poręczna, łatwo się nią maluje. Pędzelek jest z jednej strony szerszy i spłaszczony, co dodatkowo ułatwia malowanie, osobiście nie lubię cienkich aplikatorów. Lakier ma dość rzadką konsystencję, ale nie wylewa się po za skórki. Schnie przeciętnie, obietnice producentów Essence o szybkości schnięcia Color&Go... są mocno przesadzone. Czasami mam wrażenie, że jest wręcz odwrotnie.

Trwałość - ciężko powiedzieć, zazwyczaj używam utrwalającego topa, przy którym lakiery trzymają się po parę dni. Bez niego jednak znikał dość szybko, po 2-3 dniach widoczne znaczne ubytki.

Efekt - tutaj dochodzimy do chyba najważniejszego punktu. Ten lakier to typowy nude. Kupując go miałam nadzieję, że ma dość dobre krycie, by pokryć całą płytkę bez widocznych końcówek, ponieważ nie zależało mi na efekcie w stylu 'frencza'. Długo szukałam takiego koloru i miałam nadzieję, że trafiłam. Niedoczekanie. Na zdjęciu mam 5(!) warstw tego produktu, a końcówki jak były, tak nadal są widoczne. Odstawiam więc ten lakier do manicure francuskiego, zaś rozpoczynam swoje poszukiwania kryjącego lakieru o takim kolorze na nowo. Znośny efekt można było uzyskać poprzez nałożenie bazowego, kryjącego lakieru w jasnym, cielistym kolorze. Sam lakier nie smuży, tworzy gładką, połyskliwą taflę. W sztucznym, zimnym świetle imitującym słoneczne prezentował się następująco (na palcu serdecznym mała wariacja drobnych, srebrnych drobinek z Safari):



Ech te moje skórki... :)

Podsumowanie - lakier ten nie do końca spełnił moje oczekiwania, jednak nie mogę mu zarzucić czegoś, czego producent nie opisywał. Jednak ma również swoje wady, które są uzasadnione, takie jak wolne schnięcie na paznokciach. Plusem jest wygodny pędzelek, a całej serii - wielki wybór kolorów i wykończeń. W jednym zdaniu - lubię te lakiery za piękne kolory, jednak mają również swoje wady, poszczególne egzemplarze są zarówno bublami, jak również można trafić na perełki.

Moja ocena - 3/5

Kupujecie lakiery Essence? Jakie macie o nich zdanie? 
Które kolory są waszymi faworytami? Wolicie zainwestować w lakiery z wyższej półki, czy może jednak nie marnujecie pieniędzy na produkty tego typu?

17 maja 2012

Makijaż: Woda - ogień

Notka z dedykacją dla mojej koleżanki Magdy, która jest oddanym czytelnikiem tego bloga i wspiera mnie w tym, co tu tworzę ;)

Dzisiaj zaprezentuje kolejny step makijażowy. Znów jest to raczej make-up na specjalne okazje, sesje, zabawę z cieniami i kolorami. Mimo tego zapraszam do oglądania i eksperymentowania samemu, zaś następnym razem postaram się przedstawić coś bardziej codziennego :)
Woda - ogień to tytuł roboczy, ponieważ tak na prawdę ciężko mi było nazwać efekt pracy. Zaczęłam od inspiracji letnio-słonecznych, a skończyłam na zupełnie czymś innym, bardzo spontanicznie. Tak więc interpretację i nadanie tytułu tak naprawdę zostawiam Wam i Waszym subiektywnym odczuciom.

Na początku przygotowuję okolice oka do makijażu - nakładam lekki podkład i bazę do cieni:


Następnie na ruchomą powiekę nakładam pomarańczowy cień w dość żywym kolorze. Rozcieram jego granice lekko wychodząc ponad załamanie.



Kolejnym krokiem jest podkreślenie załamania czerwonym cieniem. Po nałożeniu również rozcieram granice, lekko wychodząc ponad załamanie powieki.



Aby rozświetlić nasze spojrzenie, na środek powieki, dokładnie nad tęczówką, nakładam odrobinę połyskującego cienia. W tym przypadku użyłam sypańca z My Secret Star Dust nr 4, ponieważ pasuje do pomarańczy, jaką wcześniej nałożyłam:


Teraz czas na dolną powiekę. Na początku lekko podkreślam ją czarną kredką. Nie musi być to precyzyjnie wykonane, ponieważ i tak zostanie pokryta cieniem. Minimalnie rozcieram ją opuszkiem palca:


Niebieskim cieniem, za pomocą odpowiedniego pędzelka, robię kreskę na dolnej powiece. Wyciągam ją na zewnątrz w jaskółkę, również w wewnętrznym kąciku przedłużam ją i kończę odrobinę poniżej. Przed operacją zwilżam pędzelek. Tym samym cieniem i tym samym pędzelkiem(odrobinę bardziej zwilżonym) podkreślam linię wodną.



Aby zachować równowagę, na górnej powiece również tworzę kreskę. Nakładam wcześniej użyty już czerwony cień zwilżonym pędzelkiem. Wyciągam ją w zewnętrznym i wewnętrznym kąciku.


Kolejna czynność, to rozświetlenie białą kredką/cieniem. Podkreślam łuk brwiowy. Aby uwydatnić i skorygować jaskółki wewnątrz i na zewnątrz oka, przestrzeń między górną i dolną kreską również wypełniam bielą - w postaci krótkich kresek.


Wykańczam makijaż - koryguje cienie pod oczami, maluje rzęsy, podkreślam brwi i dokonuje ewentualnych poprawek. Efekt:





Dla zainteresowanych użyłam:
Palety cieni z Allegro, My Secret Star Dust nr 4, Essence Kajal Pencil - White, czarna kredka Lovely, Essence I Love Extreme Mascara.

Jaka nazwa według Was pasuje do dzisiejszego tworu?
Podobają Wam się takie stepy/propozycję makijażu w moim wykonaniu?

12 maja 2012

Kolorówka: HEAN Bezbarwna baza makijażowa

Dziś o kosmetyku naszej rodzimej produkcji - Perfect Make Up Base Bezbarwnej Bazie Makijażowej firmy HEAN. Nie jest to moja pierwsza baza pod makijaż, ale na pewno warta uwagi, więc zachęcam do czytania.

Cena i dostępność - za swój egzemplarz zapłaciłam niecałe 24 złote, produkty Hean są dostępne w osiedlowych drogeriach i sieciówkach Jaśmin.

Opakowanie i estetyka - baza zamknięta jest w biało perłowej, estetycznej tubce. Tworzywo, z którego jest wykonana, jest miękkie, co pozwala na dokładne wyciskanie produktu. Tubka posiada mały otwór, przez który możemy wycisnąć tyle bazy, ile tylko chcemy. Jest to wygodne rozwiązanie i jedno z moich ulubionych. W opakowaniu mamy 30 ml produktu, czyli standardowy rozmiar. Na zdjęciu poniżej można zobaczyć, co obiecuje nam producent oraz skład produktu.




W użyciu - jest to typowa baza sylikonowa(silikonowa?), więc bez problemu rozsmarowuje się na twarzy. Wystarczy dosłownie odrobina, by pokryć cały obszar. Produkt nie jest jednak typowo śliski, raczej satynowy w dotyku i taką pozostawia naszą skórę. Takie jest również wykończenie - satyna. Żaden płaski mat, nie powoduje też świecenia. Wyrównuje powierzchnię skóry oraz wydłuża trwałość makijażu. Przez 12 godzin na pewno wszystko nie będzie w idealnym stanie, jednak produkty pozostają na twarzy. Co najważniejsze, nie zapycha i nie wysusza. Skóra jest zupełnie nie obciążona tym produktem, co jest dla mnie dużym plusem, bo zdarza mi się używać bazy codziennie. Ma również przyjemny zapach, delikatny, kosmetyczny. Co ciekawe, producent na opakowaniu podaje, że w ciągu dnia powinno nakładać się bazę w celu poprawek bezpośrednio na makijaż :D Jeszcze nie próbowałam tego, trochę nie wyobrażam sobie nakładać na całą 'tapetę' sylikonu, ale spróbuję, ciekawa jestem efektów :)


 Tyle, a nawet mniej, wystarczy do pokrycia całej twarzy:


 Porcja rozsmarowana, połowa już wtarta w skórę:


 Cały 'groszek' już rozsmarowany w skórę, jak widać baza ma bardzo naturalne wykończenie:

Wydajność - przez ponad miesiąc prawie codziennego używania, zużyłam około 1/3 zawartości tubki. Uważam więc, że baza jest wydajna. 

Podsumowując - produkt jak najbardziej wart polecenia. Cena nie jest wygórowana, a dostajemy 30 ml dobrego jakościowo produktu, który spełnia wszelkie obietnice producenta. Baza nie powoduje zapychania, matuje, przedłuża trwałość makijażu. Wyrównuje strukturę skóry, przez co każdy kolejny produkt nakłada się bardzo łatwo, oraz oszczędniej. W dodatku jest produktem Polskim oraz nie testowanym na zwierzętach - dla mnie najważniejszym kryterium w doborze kosmetyków.

Moja ocena: 5/5

Używacie bazy pod makijaż? Jeżeli tak, to na co dzień, czy może jedynie na specjalne okazje?
Uważacie, że bazy mogą pogarszać stan Waszej skóry?

9 maja 2012

Makijaż: Konkursowe

Hej dziewczyny,
dzisiaj post trochę innego typu. Wraz w wejściem w świat blogosfery postanowiłam spróbować swoich sił w konkursach. Udało mi się wystartować w dwóch zmaganiach organizowanych przez blogerki, obydwa polegały na wykonaniu makijażu. Zawody już się zakończyły, zwyciężczynie zostały wybrane, więc chciałabym się podzielić moimi wypocinami :) A jak mi poszło? O tym za chwilę.

Pierwszy z nich był organizowany przez pewnie wielu doskonale znaną Agabil z Agowych petitek. Zadanie polegało na wykonaniu makijaży dla prawdziwej Lady Mineral. Moja propozycja:



Makijaż przypadł jury do gustu i udało mi się, wraz z dwoma pozostałymi finalistkami, wygrać. Dla zainteresowanych pozostałe zwycięskie makijaże: Konkurs Lady Mineral

Dla potrzeb tego konkursu wykonałam dwa makijaże i miałam dylemat, który wybrać. Wysłałam w końcu ten przedstawiony wyżej, ale pokaże Wam też drugi, co ma się marnować:

Taki zakręcony, kolorowy, zupełne przeciwieństwo :)

Drugim konkursem, do którego się zgłosiłam, był "Konkurs na 100", organizowanym przez Trustmyself z Trustmyself MakeUp. Moją inspiracją były STOkrotki:





Konkurencja była spora, wiele dziewczyn wykonało makijaże. Niestety, nie udało mi się zgarnąć głównej wygranej :) Jeżeli chcecie zobaczyć, co kto zmalował i jaki makijaż wygrał - wejdźcie: Konkurs na 100

Osobiście udział w takich konkursach sprawia mi wiele przyjemności. Nie tylko ze względu na nagrody, ale możliwość sprawdzenia się, interpretacji tematu i zmalowania ciekawych makijaży :) Jest to większe wyzwanie, niż np popularne rozdania, trzeba poświęcić na to trochę czasu i uwagi.

A jak wy oceniacie takie konkursy? Bierzecie udział, czy raczej wolicie potem oceniać takie prace?
Często zgadzacie się z werdyktem, czy może macie odmienne zdanie?

7 maja 2012

Coś na usta: szminka Golden Rose 2000, nr 109

Cześć dziewczyny (oraz chłopcy),
na początku chciałam podziękować za wszystkie komentarze oraz obserwację mojego bloga. To bardzo motywujące, gdy już na początku przygody z blogowaniem słyszy i czyta się tyle przyjemnych słów. Także dziękuje i mam nadzieję, że w dalszym ciągu blog ten wywoła pozytywne reakcje z Waszej strony, będę się starać :)

Dzisiaj napiszę trochę o jednej z pomadek z mojej skromnej kolekcji. Szminki to jedne z rzeczy, które zawsze chcę kupić, jednak nigdy nie mam na to pieniędzy/czasu/nie mogę się zdecydować. Ten egzemplarz kupiłam, kiedy dążyłam do ust nude w makijażu. Nie jest to typowy 'korektor', acz całkiem przyjemny kolor na co dzień.

Cena i dostępność - 7 zł, można dostać ją na stoiskach Golden Rose, sieci Jaśmin oraz osiedlowych drogeriach.

Opakowanie i estetyka - szminka pochodzi z kolekcji 2000, jej kolor jest oznaczony numerem 109. Ilościowo jest jej 4,2g, po otwarciu jest ważna 24 miesiące. Zakupiłam ją w kartoniku, który od razu wyrzuciłam. Opakowanie jest wykonane z plastiku, w szaro-srebrnym odcieniu. Na środku widać srebrny pasek. Produkt jest lekki, zawleczka otwiera się bez problemu, ale nie zrobi tego bez naszej ingerencji - np sama w torebce. Plastik jest dość gruby, u mnie jednak pojawiło się jedno pęknięcie. Moje produkty jednak są narażone na warunki ekstremalne (rzucam torebką gdzie popadnie), więc myślę, że przy prawidłowym użytkowaniu nie byłoby widać żadnego uszczerbku :) Sama szminka wysuwa się z lekkim oporem. Jak dla mnie za tą cenę wykonanie dość porządne.







W użyciu - jestem trochę 'nogą' jeżeli chodzi o określanie kolorów, ale spróbuję :) Pomadka ma naturalny kolor, dość ciemny koral z nutą ceglanej czerwieni. Na ustach wychodzi jednak jasno. Należy ją nałożyć na przygotowane wcześniej usta, ponieważ podkreśla niedoskonałości, wchodzi w załamania, uwidacznia skórki. Ma kremową konsystencję, gładko sunie po wargach. Minusem tego produktu jest 'wylewanie' się koloru po za obręb ust. Nie wiem, jak to robi, ale parę chwil po pomalowaniu (bez użycia pędzelka, czy palca) rozpływa się po za wargi, dając efekt klauna... Subtelnie, ale jednak. Moim sposobem na to jest wklepywanie jej palcem, unikam rozmycia i nadaje jej delikatniejszy efekt. Wadą może być też zapach - pudrowy, charakterystyczny dla starych, babcinych szminek. Mi to nie przeszkadza, ponieważ ani przy aplikacji, ani przy noszeniu nie czuję tego.

Trochę swatchy - na ręce oraz na ustach w różnych opcjach świetlnych:

Światło dzienne, niebo zachmurzone


Światło dzienne, niebo zachmurzone. Pomadka nałożona bezpośrednio na usta:

Światło dzienne, słońce. Nakładana za pomocą opuszka palca:

Światło dzienne, ranek. Wklepywana palcem:

Trwałość - na pewno nie należy do trwałych pomadek. Wytrzymuje na ustach może z godzinę. Kiedy sporo mówimy, jemy, pijemy czas ten skraca się niesamowicie. Także trzeba ją reaplikować, co przy potrzebie precyzyjnego nałożenia nie należy do zadań łatwych. Raczej nie zabieram jej ze sobą na wyjście, maluje się przed, a potem poprawiam za pomocą czegoś, czym mogę pomalować się bez patrzenia w lusterko. Co ważne - wysusza usta, co jeszcze bardziej utrudnia ponowne nałożenie :D

Podsumowując - ciężko wydać mi ocenę tej szmince. Z jednej strony lubię ją za kolor i kremową konsystencję, z drugiej strony po napisaniu recenzji wyszło na jaw, że jednak ma więcej wad, niż zalet. Plusem, o czym zapomniałam, może być cena - 7 zł na wysepkach z kosmetykami GR. Nie skreślam jej jeszcze, zużyje do końca, może zdążę zmienić zdanie. Na pomadkę z Golden Rose na pewno jeszcze się skuszę, ponieważ słyszałam wiele dobrego na temat innych serii. Może w końcu się zmotywuję, by jakąś zakupić :)

Moja ocena: 3/5

Ps. W końcu doszła do mnie oczekiwana paczka z Korei! To moje nowe azjatyckie cudo, czy Tony Moly Dear me Petite Cotton BB cream. Na razie testuje, więc na recenzję jeszcze nie czas. Mogę powiedzieć tylko jedno - całkowicie zakochałam się w BB kremach.






Miałyście już styczność z pomadkami Golden Rose? Które serie polecacie?
A może z kolei interesują Was BB kremy, na które od jakiegoś czasu panuje istny 'szał'?